Biała furażerka (obecnie w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego)

Czy biała furażerka powstańcza może być przyczyną mówienia o niej w tym rozdziale? Czy nie powinna spoczywać spokojnie w szufladzie, wśród powstańczych reliktów dziadka, pokazywana – byle nie za często – wnukom?

Dostałem tę białą furażerkę od „Krystyny” na kilka dni przed Powstaniem. Choć ze względu na swój kolor przeczyła wszelkim regułom „krycia się i maskowania w terenie”, jadąc na zbiórkę 1 sierpnia, zabrałem ją ze sobą. Utrwalił ją później na zdjęciach powstańczych por. „Kubuś” – Stefan Bałuk. Dziś znać jeszcze na niej postrzał, jaki dostałem wracając ze Stawek na Starówkę, trzecia gwiazdka wycięta z innej blaszanej puszki od konserw niż dwie poprzednie przypomina mój awans na kapitana pod koniec Powstania.

Oglądaliśmy kiedyś z Zofią Butrymowicz, sławną artystką tkaczką – ciotką mojej żony „Krystyny”-Hanki, a dla nas, naszych dzieci i wnuków po prostu Bośką – album zdjęć powstańczych. Widząc na jednym z nich moją białą furażerkę, Bośka opowiedziała jej historię. Uszył ją własnoręcznie z białego filcu na wiele lat przed wojną mąż Bośki – Butrym, Edward Butrymowicz, malarz, profesor Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie. Używał jej przy podlewaniu kwiatów w ogródku na Saskiej Kępie, podczas wakacji, a zwłaszcza podczas malowania plenerów. Gdy po oblężeniu Warszawy we wrześniu 39 roku Butrymowie wracali z ul. Frascati, gdzie przebyli oblężenie, do siebie na Saską Kępę, mijając jedną z barykad znalazł leżącego na ziemi orzełka.

„Krystyna” znała tę furażerkę i czując zbliżające się Powstanie, poprosiła o nią dla mnie. Butrym odszukał orzełka i przypiął go do furażerki. Przez 63 dni i nocy Powstania przynosiła mi szczęście.

Powyższy tekst jest fragmentem książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”

Pokazane wyżej pamiątki rodzina Stanisława Jankowskiego „Agatona” przekazała Muzeum Powstania Warszawskiego.

Wydział Legalizacji i Techniki Oddziału II KG AK – prezentacja Mariusza Olczaka z Archiwum Akt Nowych

Prezentacja została przedstawiona na konferencji naukowej „Działalność wywiadowcza i kontrwywiadowcza struktur Polskiego Państwa Podziemnego 1939 – 1945„. Pełny tekst referatu ukaże się w przygotowywanej publikacji materiałów z konferencji. Dokumenty z zasobów Studium Polski Podziemnej i Centralnego Archiwum Wojskowego publikujemy za zgodą tych instytucji.

Rodzina Stanisława Jankowskiego bardzo serdecznie dziękuje Panu Mariuszowi Olczakowi za udostępnienie prezentacji i wielu innych dokumentów dotyczących „Agatona”.

Dedykacje dla Stanisława i Hanny Jankowskich

 Stefan Starba-Bałuk, ps. „Kubuś” na książce Stanisław Kopf, Stefan Starba-Bałuk „Armia Krajowa. Kronika fotograficzna”. Ars Print Production, Warszawa 1999

Drogiemu Przyjacielowi Stanisławowi Jankowskiemu, Towarzyszowi Broni z lat okupacji i Powstania Warszawskiego – z wyrazami najgłębszego szacunku i przyjaźni

 ppłk. Stefan Starba Bałuk c.c.

Warszawa 27 września 1999 r.

 

 Władysław Bartoszewski na swojej książce „Dni walczącej stolicy. Kronika Powstania Warszawskiego”. Aneks – Londyn, Krąg – Warszawa, 1984

Stanisławowi Jankowskiemu z trwałą sympatią i w duchu AKowskiej solidarności

W. Bartoszewski

Warszawa, w marcu 1990 r

 

 

 Miron Białoszewski na swojej książce „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”. PIW, Warszawa 1970

Panu Stanisławowi Jankowskiemu, który podobno skoczył tu w czasie okupacji (to piękne słowo cichociemny – czynność też, ale ja bym nie skakał)

Miron Białoszewski

10 maja 1970

 

 

Stanisław Broniewski („Stefan Orsza”) na swojej książce „Pod Arsenałem”. Iskry, Warszawa 1957

Hani i Stasiowi Jankowskim na pamiątkę wspólnych przeżyć

S. Broniewski „Stefan Orsza”

Warszawa, 17.II.78 r

 

 

 

Stanisław Broniewski („Stefan Orsza”) na swojej książce „Całym życiem. Szare Szeregi w relacji naczelnika”. PWN, Warszawa 1983 

Drogiemu Stachowi Jankowskiemu z serdecznym uściskiem dłoni

S. Broniewski

Warszawa, dn. 16.IX.1983 r.

 

 

 Cezary Chlebowski na swojej książce „Zagłada IV odcinka”. PAX, Warszawa 1968

Kpt. „Agatonowi” – współtwórcy spraw pokrewnych zawartych w tej książce

C. Chlebowski

12.5.68.

 

 

 Cezary Chlebowski na swojej książce „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”. Czytelnik, Warszawa 1981 

Panu – CC. Stanisławowi Jankowskiemu „Agatonowi” z wyrazami uznania dla uporu z jakim swoim „Fałszywym ausweisem” przełamał zmowę milczenia wokół Cichociemnych

C. Chlebowski

Warszawa 4 II 82

 

 Adolf Ciborowski na swojej książce „Varsovie”. Polonia, Warszawa 1958 

Najwybitniejszemu ???zantowi Warszawy. Współpracownik

A.Ciborowski

8.5.59

 

 

 Halina Czarnocka na książce „Łączność, Sabotaż, Dywersja. Kobiety w Armii Krajowej”. Zarząd Główny Koła Armii Krajowej, Londyn 1985

Drogim Hani i Stanisławowi Jankowskim z prośbą o przyjęcie

Halina Czarnocka

M.in. są tu 2 moje rozdziały, bardzo nudne.

1.III.1985

 

 

Kazimierz Iranek-Osmecki na swojej książce „Kto ratuje jedno życie. Polacy i Żydzi 1939 – 1945”. Orbis, Londyn 1968 

Kochanemu Agatonowi z wyrazami pamięci i serdecznych przyjacielskich uczuć

Makary

Londyn, 1.I.1969

 

 

Kazimierz Leski na swojej książce „Życie niewłaściwie urozmaicone. Wspomnienia oficera wywiadu i kontrwywiadu AK”. PWN, Warszawa 1989

Stasiowi Jankowskiemu = Agatonowi z ogromnym ukłonem z tytułu zbudowania przez niego wspaniałego wielobranżowego przedsiębiorstwa „Agaton”, które wielu umożliwiło życie w okresie okupacji 1942 – 1945 i przyczyniło się do realizacji naszych zadań. Takie przedsiębiorstwo podlegało by obecnie prawdopodobnie wielu resortom, a na pewno nie działało by tak sprawnie (niestety!)

Warszawa, 12 czerwca 1989 r

Kazimierz Leski = „Bradl”

 

Henryk Nakielski na swojej książce „Biret i rogatywka”. Iskry, Warszawa 1985

Wdzięczny za inspirację p. inż. Jankowskiemu

H. Nakielski

7.05.85r.

 

 

 

Jan Nowak-Jeziorański na swojej książce „Kurier z Warszawy”. Odnowa, Londyn 1978 

Kochanym: Pani Hance („Krystynie”) i Stasiowi („Agatonowi”) Jankowskim – na pamiątkę spotkania z naszą wspólną miłością = na wpół wyzwoloną Warszawą, odbudowaną przez Stasia i innych

Wasz Zdzisław Jeziorański (Jan Nowak)

3 wrzesień 1989

 

i na wydaniu krajowym Znak, Kraków 1997 

Kochanemu Agatonowi – przyjacielowi

Jan Nowak-Jeziorański

29.9.97

 

Jan Nowak-Jeziorański na swojej książce „Polska z oddali”. Odnowa, Londyn 1988

Kochanemu Stasiowi Jankowskiemu, wspaniałemu „Agatonowi”, te wspomnienia z pracy na innym torze biegnącym do wspólnego celu – ofiarowuje

Jan Nowak -Jeziorański

Annandale, Wielkanoc 1989

 

Jan Nowak-Jeziorański na swojej książce „Rozmowy o Polsce”. Czytelnik, Warszawa 1995 

Agatonom z podzięką za skarb prawdziwej przyjaźni

Jan Nowak-Jeziorański

8.6.95

 

 

 

Jan Podoski na swojej książce „Zbyt ciekawe czasy”. WKŁ, Warszawa 1991 

Stasiowi na pamiątkę naszych wspólnych losów i ponad 60 lat przyjaźni. To chyba też rekord!

Jan Podoski

28/9/96

 

 

Jan Szatsznajder na swojej książce „Cichociemni. Z Polski do Polski”. KAW, Wrocław 1985

Panu Stanisławowi Jankowskiemu, „Agatonowi”. Szefowi komórki, której wielu ludzi zawdzięcza życie, wspaniałemu żołnierzowi i patriocie, z wyrazami szacunku

J. Szatsznajder

Wrocław 1985.12.02.

 

Jędrzej Tucholski na swojej książce „Cichociemni”. PAX, Warszawa 1985 

Panu Inżynierowi Stanisławowi Jankowskiemu, cichociemnemu kapitanowi „Agatonowi” – by książka ta przypominała dni walki w szeregach Armii Krajowej. Z serdecznym uściskiem dłoni

Jędrzej Tucholski

Warszawa, 19 czerwca 1985 r.

 

 Ksiądz Jan Twardowski na swojej książce „nie przyszedłem pana nawracać”, WAW, Warszawa 1986

Hannie i Stanisławowi Jankowskim aż tyle słów zamiast jednego

ks. J. Twardowski

31.5.87

 

 

Skwer Stanisława Jankowskiego „Agatona”

Rada Dzielnicy m. st. Warszawy Uchwałą Nr 358/39/2009 z dnia 22 kwietnia 2009 r. nadała nazwę Stanisława Jankowskiego „Agatona” skwerowi w Dzielnicy Śródmieście m. st. Warszawy, położonemu pomiędzy ulicami Browarną, Karową, Dobrą i Gęstą.

 

https://goo.gl/maps/Rctu2bnXZChZ2tsr8

 

Współrzędne skweru: 52o14’5N 21o01’8E

Palmiry

Przyszli po ojca 20 kwietnia 1940 roku o szóstej rano. Dwóch cywilów i czterech umundurowanych gestapowców z bronią w ręku. Były to pierwsze, na szeroką skalę przeprowadzone, aresztowania wśród adwokatury warszawskiej. Po kilkugodzinnej rewizji zabrali go na Szucha. Resztę domowników zamknęli w kancelarii i plądrowali mieszkanie. Broni i gazetek ukrytych w piecu nie znaleźli.

Siostra wróciła z dyżuru w szpitalu następnego dnia rano. Zadzwoniła do drzwi – otworzyli jej gestapowcy. Powiedzieli, że jest aresztowana. „Wszyscy byli zamknięci w kancelarii. Ojca już nie było. Będą po nią potem przychodzili czterokrotnie.

Naocznym świadkiem aresztowania na Mokotowskiej brata Andrzeja była jego córka, wówczas dziewięcioletnia Ewa. Pamięta krótką chwilę pożegnania ze swoim ojcem.

Ojciec i brat siedzieli na Pawiaku, przysyłali grypsy. Matka i siostra wysyłały im paczki żywnościowe. Szukały pośredników, żeby ich uwolnić za umiejętnie wręczoną łapówkę. W czerwcu grypsy się urwały. Usłużny volksdeutsch, „ludzki człowiek”, p. S., zamieszkały Piękna 61, brał nadal pieniądze i nie szczędził uspokajających wiadomości.

Adwokat Władysław Kempfi, więzień Pawiaka, wspomina [Przyczynki do publikacji „Palestry” o adwokaturze polskiej i jej stratach w latach 1939-1945, „Palestra” 1976, nr 11]  o przygotowaniach na Pawiaku do wywózki do Palmir:

„Po kilkunastu dniach zaczęły się przegrupowania, ciągłe zbiórki na dziedzińcu więziennym, po których nie wracało się już do swoich cel poprzednich. Zaczęto wtedy mówić o transporcie do obozu koncentracyjnego. W czasie takich zbiórek chodzili wzdłuż szeregów gestapowcy i orientując się «po twarzach», wyciągali niektórych więźniów i przydzielali ich do innych grup. Byli to więźniowie potrzebni gestapowcom do prowadzonych przez nich dochodzeń bądź też przeznaczeni do «Palmir». Widziałem, jak w ten sposób wyciągnięto z szeregów adwokata Czesława Jankowskiego, znanego działacza harcerskiego…”

Może przeżyłby obóz koncentracyjny?

We Wspomnieniach więźniów Pawiaka [B. Wiśniewska-Sokołowska, W Więzieniu Mokotowskim i na Pawiaku, s. 179-182] odnalazłem opis, jak ich wywożą na rozstrzelanie:

„Spędzono nas wszystkie na mokrą posadzkę do «przejściówki» i około południa zarządzono zbiórkę. Starszy oficer SS, w jasnych reniferowych rękawiczkach, w wykwintnie skrojonym mundurze, z długim pejczem, osobiście sprawdzał nazwiska podług trzymanej w ręku listy. Sfora uzbrojonych po zęby żandarmów i młodych oficerów oraz dwóch wytwornych cywilów w brązowych garniturach i zielonych kapeluszach z piórkami stanowiła asystę wyczekującą rozkazów. U nóg naczelnego oprawcy siedział duży wilczur.

Natychmiast po sprawdzeniu listy dano rozkaz wymarszu na dziedziniec Pawiaka. Tam już stali mężczyźni. Tak jak i kobiety, w dwuszeregu, tylko bardzo długim, zda się nie kończącym, tak jak i one, z tobołkami w rękach, z całym swym biednym majątkiem skazańca, z odkrytymi głowami, zalani potokami gorącego słońca.

W jakiejś chwili SS-mani zawrócili na Serbię. Jakby tylko czekając na to, z dużych okien szkoły, wypełnionych więźniami, posypał się w stronę skazańców prawdziwy deszcz paczek: chleb, cukier, tłuszcz, co kto miał pod ręką. Wygrzebywano chyba już te ostatnie, te spod serca i te na «czarniejszą jeszcze godzinę» schowane zapasy i oddawano je bardziej jeszcze nieszczęśliwym.

Tymczasem z szeregów jednych i drugich zaczęły padać imiona i nazwiska:

– Gadomska!

– Która to pani Gadomska? – popłynął znowu szept i z szeregów męskich wychyliła się ciemna sylwetka miłego i dobrze jeszcze wyglądającego mężczyzny w średnim wieku.

Pokazałam wzrokiem stojącą ze mną w parze kobietę. Podczas kiedy Gadomska porozumiewała się z mężem, ów nieznany mężczyzna zwrócił się do mnie ze słowami:

– Chciałem ją zobaczyć, znam dobrze jej sprawę. Jestem z zawodu adwokatem. Moje nazwisko Jankowski. Robiłem, co mogłem, chciałem wyciągnąć… Beznadziejna sprawa i teraz…. sam się tu znalazłem – roześmiał się, starając się pokryć zdenerwowanie, a po chwili dodał: – W ładnej jesteśmy asyście. Cała paczka kolegów: Skórewicz, Dziewałtowski. Pokazywali mi też Rataja i Niedziałkowskiego. Ot tam… stoją na lewym skrzydle. Widzi pani?

– A co ze Starzyńskim? – zapytałam jeszcze.

– Podobno gdzieś na ścisłej izolacji. Rozmowa się urwała, bo od strony głównej bramy wjeżdżały szeregiem kryte «budy». Za nimi spora ilość motocykli, pełnych uzbrojonych żandarmów.

Wzdłuż murów więziennego gmachu ustawiają teraz czwórkami mężczyzn, dwójkami kobiety, wszystkich twarzami do głównej bramy. Naprzeciw nich hitlerowcy. Od strony Serbii, na rozłożonych płaszczach niosą dwóch mężczyzn. Przeszło 250 osób załadowano do sześciu samochodów. Następnie każdy z nich szczelnie okryto plandeką i zasznurowano […].

Wrzucają teraz na brzeg wozu ostatnich – dwóch konających. Jednego zwalają Jankowskiemu wprost na kolana, drugiego upychają i kopią buciorami […].

Ostatnie auto, które uwoziło skazańców do Palmir, było już za bramą. Poprzez warkot motoru, sygnału ulatującego ludzkiego życia, dobiegł z głębi, niby głos puszczyka, straszliwy krzyk rodzącej kobiety, wywożonej na śmierć.”

„Transporty – pisze Władysław Bartoszewski [Warszawski pierścień śmierci, Warszawa 1970, s. 64] – formowano zazwyczaj o świcie, pozostawiając ludziom złudzenie, że mają być wywiezieni do obozu koncentracyjnego. Pozwalano im zabierać ze sobą walizki, plecaki, worki z osobistymi rzeczami, paczki z żywnością, a niekiedy nawet dodatkowe porcje chleba na drogę. Częstokroć zwracano też więźniom wszystkie dokumenty osobiste i przedmioty złożone w depozycie więziennym. Uspokojonych w ten sposób skazańców ładowano do samochodów ciężarowych i wywożono. Dopiero gdy samochody skręcały na polną drogę, a potem wjeżdżały w las, rodziły się w więźniach podejrzenia. I w tym właśnie miejscu, na skraju lasu w pobliżu wsi Palmiry, wyrzucali z samochodów kartki, książeczki do nabożeństwa czy jakieś pamiątkowe drobiazgi, w nadziei, że naprowadzą kogoś w ten sposób na swe ślady.

Auta zatrzymywały się w lesie w pobliżu polany. Więźniom kazano wysiadać, niekiedy krępowano im ręce i zawiązywano oczy. Nie zabierano jednak bagażu przywiezionego z więzienia ani też dokumentów i drobiazgów, jeśli je mieli przy sobie. Żydom pozostawiono opaski z gwiazdą Syjonu, pracownikom sanitariatu opaski Czerwonego Krzyża na rękawach płaszczy czy ubrań. Niemcy prowadzili skazańców grupami na polanę i ustawiali tam nad samą krawędzią przygotowanego dołu, planowo, gęsto obok siebie, tak, aby zaoszczędzić pracy zbierania i chowania zwłok. Pluton policji lub SS dokonywał egzekucji z broni maszynowej. Po salwie dobijano niektórych rannych pojedynczymi strzałami z pistoletów. Inni, żyjący jeszcze, ale nie dający znaków życia, nie byli dobijani. Ciała traconych padały bezładnie do dołu.

Wypełnione doły Niemcy zakopywali, maskowali je starannie mchem, igliwiem, a potem obsadzali polanę równomiernie młodymi sosenkami. Odjeżdżali w przekonaniu, że wszystko zostało dobrze obmyślone i że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Do rodzin wymordowanych wysyłało gestapo krótkie zawiadomienia o zgonie, niekiedy podając jako przyczynę śmierci atak serca, najczęściej jednak nie podając żadnej.

Lista wywiezionych z Pawiaka na śmierć w dniach 20-21 czerwca zawiera 358 nazwisk ułożonych w porządku alfabetycznym. Miejsca 83 i 84 zajmują:

Jankowski Andrzej 11.12.1907

Jankowski Czesław 20.7.1881

Mój brat i ojciec.

Z Pawiaka do Palmir jest około trzydziestu kilometrów. Ciężarówkami wieziono ich godzinę. Chyba nie mieli złudzeń.

 

Tych ostatnich godzin mego ojca i brata już mi nikt nie opowie. Z Palmir nie ma wspomnień. Wierzę, że do ostatniej chwili byli obaj spokojni, że nad krawędzią rowu ojciec uśmiechał się tak samo jak podczas ostatniej zbiórki na Pawiaku. Ich mogiły są blisko siebie, w tym samym rzędzie. Chyba tak samo blisko siebie stali naprzeciw niemieckich karabinów maszynowych.

Gdy 3 września 1939 roku wyjeżdżałem z Warszawy, ojciec odprowadził mnie na dworzec. Żegnając się, zostawiłem mu stalowy sygnet, który dostałem od niego w dniu pełnolecia. – Oddasz mi, jak wrócę.

Ten – przeżarty rdzą sygnet – który w chwili egzekucji ojciec miał zawieszony na łańcuszku na szyi, odnaleziony podczas ekshumacji zwłok w Palmirach, zwróciła mi matka, gdy wróciłem do Warszawy w roku 1946. Po powrocie nie nosiłem już więcej sygnetu, dałem go starszemu synowi 28 sierpnia 1968 roku, w dniu jego pełnolecia.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie” i relacji Ewy Jankowskiej.

Hanna Jankowska, z domu Woyzbun – II żona

Tekst na podstawie wspomnień Hanny Jankowskiej – „Krystyny”

Urodziłam się 19 listopada 1926 w Kuznocinie pod Sochaczewem. Moimi rodzicami byli Zofia (z d. Serkowska) i Jerzy Woyzbun – architekt.

Skończyłam szkołę podstawową p. Kurella na Saskiej Kępie a później (1939 – 1944) uczyłam się w szkole Kowalczykówny i Jaworkówny przy ul. Matejki.

Po oblężeniu Warszawy brałam udział w dożywianiu rannych żołnierzy w Szpitalu Ujazdowskim. Od końca 1940 do jesieni 1942 zajmowałam się sierotami w domu Boduena na ul. Koszykowej.

Jesienią 1942 zostałam zaprzysiężona, wraz z bratem Piotrem (ps. „Janusz”) jako żołnierz AK w Wydziale Legalizacji i Techniki Komendy Głównej AK. Przysięgę odbierał Stanisław Jankowski – kierownik Wydziału, cichociemny „Agaton” – w obecności Leona Putowskiego (ps. „Pakulski”). Pełniłam służbę jako łączniczka ps. „Krystyna” do lipca 1944.

Zadaniem łączniczek w naszym wydziale było przekazywanie „poczty” z sekretariatu do jednej z dwunastu pracowni fałszywych dokumentów, pracowni fotografii i techniki i „skrzynek pocztowych” oraz odnoszenie wykonanych zamówień z powrotem do sekretariatu. Kiedyś wiozłam pocztę do „Żmijewskiego” na Saską Kępę. Jechałam zatłoczonym tramwajem na „ślepaku” (stopniu po drugiej stronie platformy) w trzecim wagonie. Gdy rozpędzony tramwaj zjeżdżał z mostu w kierunku ronda, nawaliły hamulce. Pierwszy wagon wyskoczył z szyn, drugi przewrócił się, trzeci zarzuciło. Ocknęłam się leżąc na jezdni pod drugim wagonem, wśród jęczących ludzi. Po odzyskaniu przytomności usłyszałam wyjące syreny. Stwierdziłam, że torbę z pocztą trzymam w ręku. Bałam się policji i karetek pogotowia, które nadjeżdżały. Wstałam z trudem i dowlokłam się do „Żmijewskiego”. Przez 10 dni leżałam z nogami w szynach.

Październik 1943 – to był okres najgorszych łapanek. Nie sprawdzali nawet dokumentów. Wywozili w ruiny getta i tam wprost z budy rozstrzeliwali. Na skwerku Hoovera na Krakowskim Przedmieściu miałam spotkać się z moją siostrą Krysią (ps. „Katarzyna”), żeby przekazać jej pocztę dla pracowni „Blikle”. Szłam z fotografiami od „Seneksa”. Widziałam już Krysię. Ona mnie też spostrzegła i szła w moim kierunku. Nagle zazieleniło się od żandarmów, którzy wyjechali z Miodowej. Zdążyłam skręcić w prawo i wpaść do kościoła Św. Anny. Położyłam się za ołtarzem. Byłam pewna, że Krysię wzięli. Czekałam kiedy przyjdą po mnie. Jak długo tam leżałam? Nie wiem, długo. Kiedy wreszcie zdecydowałam się wyjść, ani żandarmów, ani bud już nie było. Krysia przeczekała łapankę pod skwerkiem w podziemnym WC, do którego Niemcy nie weszli. Była pewna, że mnie wzięli. Nie od razu poznałyśmy się, bo płakałyśmy obie.

Czy łączniczki się bały? Nieraz bałam się okropnie – zwłaszcza, gdy wydawało mi się, że ktoś za mną idzie. To paskudne uczucie. Dostałam kiedyś ciężką, dużą walizkę. Nie wiedziałam co w niej jest, ale sądząc z ciężaru, mogła to być broń, granaty lub amunicja. Miałam zawieźć ją do kościoła Św. Zbawiciela i oddać na znak rozpoznawczy. Musiałam zabrać walizkę do domu na Saską Kępę. Bałam się tak, że całą noc nie zmrużyłam oka. Jedyny raz wówczas myślałam, że nie wykonam rozkazu. Ale pojechałam i oddałam.

Przed Powstaniem skończyłam kurs sanitarny. Dostałam przydział do szpitala AK na ul. Elektoralnej 16, w fabryce Frageta, gdzie zameldowałam się 30 lipca 1944. Po pierwszego rannego wyszłyśmy 1 sierpnia do sąsiedniego domu. Zdawał sobie sprawę, że umiera i prosił, żeby nie mówić o tym żonie, która spodziewa się dziecka. W drugim dniu Powstania niosłyśmy ranną z postrzałem brzucha. I wtedy wyjechało auto pancerne z esesmanami, którzy ostrzelali nas. Ranna dostała postrzał, a koleżanka niosąca ze mną nosze została lekko ranna.

W rejonie Hal Mirowskich i placu Bankowego trwały ciężkie walki. Sanitariuszki musiały dotrzeć tam gdzie byli ranni. Najtrudniej było przejść przez otwartą przestrzeń placu Bankowego, który był stale ostrzeliwany. Ranni nie wybierali miejsca. Trudniej było wracać z noszami – ranny jest ciężki, trzeba go nieść ostrożnie.

Najtragiczniejsze co pamiętam, to zasypani przez gruzy ludzie. Przenosiłyśmy do szpitala ciężko rannych ze zbombardowanego domu na ul. Ptasiej. Uderzyła tam kolejna bomba i kiedy wróciłyśmy po kolejnych rannych zastałyśmy tylko ludzkie strzępy.

Po kilku dniach dostałyśmy dostałyśmy rozkaz ewakuacji rannych ze szpitala na Elektoralnej do gmachu Sądów na Lesznie. Ledwie ułożyłyśmy rannych, trzeba ich było znowu przenosić, bo bombowce zapaliły gmach Sądów, a czołgi weszły w ulicę Leszno. Tym razem ewakuowano rannych na ulicę Senatorską.

Chodziłam z patrolem do Sądów i z powrotem, przez całą noc. Nad ranem (to była kolejna nieprzespana noc) zrobiłam małe pranie swoich rzeczy i zasnęłam jak kamień. Gdy ocknęłam się zobaczyłam, że Niemcy już wpadli. Chciałam zostać przy rannych ale wypchnęli mnie w kierunku cywilów.

Byłam razem z dr „Weroniką”. Własowcy pędzili nas Chłodną dalej Wolską, gdzie z obu stron paliły się domy. Od żaru zaczynały nam się tlić brwi i rzęsy, a nawet włosy. Nad naszymi głowami Niemcy strzelali do powstańców.

Zapędzili nas do Chrzanowa a stamtąd do Włoch, na stację kolejową. Postanowiłyśmy, że musimy uciec. Pociąg nie nadjechał, więc pędzili nas dalej. W rejonie Gołąbek mijały nas niemieckie samochody. Gdy wzbiła się chmura kurzu, wskoczyłyśmy w zboże i przeczekały aż cały transport przeszedł. Postanowiłyśmy iść do Kuznocina pod Sochaczewem, resztówki majątku naszej rodziny, gdzie mieszkała moja babcia.

Po 10 dniach pobytu w Kuznocinie postanowiłyśmy z „Weroniką” wrócić do Powstania. Przez Błonie – Piaseczno – Nadarzyn dotarłyśmy do skarpy mokotowskiej obok Królikarni. Niestety szło natarcie niemieckie na powstańców i trwał taki ostrzał, że niemożliwe było przejść przez linie walki. Z uczuciem wielkiego zawodu wycofałyśmy się.

Byłyśmy świadkami ogromnego nalotu na Sadybę Czerniakowską, gdzie mieszkała pani Jankowska (matka mego przyszłego męża i dr „Weroniki”) i jej pięcioletnia wnuczka Magdalenka.

Spod Warszawy poszłyśmy do Brwinowa a stamtąd wozem drabiniastym dojechałyśmy do Kuznocina.

20 stycznia 1945 postanowiłyśmy z moją siostrą Krysią iść do Warszawy i odszukać matkę, która w czasie Powstania była na prawym brzegu Wisły. Szłyśmy pod prąd posuwającej się armii radzieckiej. Z obu stron drogi leżały trupy Niemców, rozbite samochody i czołgi.

21 stycznia byłyśmy w Warszawie na rogu Marszałkowskiej i al. Jerozolimskich. Stałyśmy wśród ruin wymarłego miasta.

Przez most pontonowy, obok wysadzonego przez Niemców mostu Poniatowskiego, przejechałyśmy ciężarówką na drugą stronę Wisły, gdzie aresztowali nas Rosjanie. Następnego dnia zostałyśmy zwolnione. Odnalazłam matkę i resztę rodziny.

W kwietniu 1945 dołączyłam do szkoły żeńskiej im. Zofii Łabusiewicz na Pradze, gdzie uzyskałam maturę. Zdałam egzamin konkursowy na Wydział Chemii Politechniki Łódzkiej a rok później przeniosłam się na Wydział Chemii Politechniki Warszawskiej. Nie ukończyłam studiów.

1 października 1946 wyszłam za mąż za Stanisława Jankowskiego, cichociemnego „Agatona”.

W latach 1950 – 51 pracowałam w Biurze Odbudowy Stolicy. Ukończyłam Studium Planowania Przestrzennego na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Od 1963 do przejścia na rentę inwalidzką w 1979 pracowałam w Instytucie Urbanistyki i Architektury w Warszawie.

W latach 1981 – 1994 działałam w Sekcji Charytatywnej Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” i Fundacji Charytatywnej „Samaritanus”.

Mam troję dzieci: Michał (ur. 1947), Piotr (ur. 1949) i Hanna (ur. 1953).

Warszawa, 30.03.1994                                                  Hanna Jankowska

Zofia Jankowska, z domu Garlicka – I żona

Tadeusz Barucki: Stanisław Jankowski – in memoriam

Wspomnienie Tadeusza Baruckiego opublikowane w Komunikacie SARP 04/2006

 Może z okazji Jego imienin w wiosenne majowe dni, a może, dlatego że minęła ostatnio 4 rocznica Jego śmierci doszedłem do przekonania, że obowiązkiem moim jest skreślić te słów parę i poprzez publikację utrwalić je w formie dokumentu.

 Praca Stanisława Jankowskiego w czasach PRL-u tak ściśle związana z odbudową Warszawy otoczona była w Jego środowisku kombatanckim cieniem jakiegoś niedomówienia. W tamtych tak trudnych politycznie czasach wręcz oskarżeniem stawał się fakt, że człowiek tak silnie związany w latach wojny z Polską Podziemną, „cichociemny”, oficer Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego i adiutant jego przywódcy gen. Bora Komorowskiego po powrocie z Wielkiej Brytanii do kraju nie znalazł się – podobnie jak inni „cichociemni” – w więzieniu. Wiem z rozmów, jakie miałem z Nim, że stanowiło to również zagadkę dla Niego. Wyjaśniła się ona dopiero po roku 1989 i o tym tu piszę.

 Po ukazaniu się po roku 1989 książki T. Torańskiej „Oni”, w której zebrała swobodne już wypowiedzi czołowych polityków czasów PRL-u, postanowiłem uczynić coś podobnego w naszym architektonicznym środowisku. Odwiedziłem mianowicie z magnetofonem tych, którzy promowali w tamtych czasach socrealizm w polskiej architekturze i którzy teraz mogli mi odpowiedzieć już bez skrępowania na pytanie jak to się działo? Jakie metody stosowano, że doświadczeni przecież w swym zawodzie i zorientowani w rozwoju nowoczesnej architektury przedstawiciele naszego środowiska projektowali w sposób, z którym się wewnętrznie nie zgadzali.

Oczywiście ci, którzy żyli w tamtym czasie sami sobie mogli odpowiedzieć na to pytanie. Chciałem jednak zebrać materiał dla młodych generacji. Materiał, który mógłby być też przestrogą na przyszłość. Odwiedziłem, więc „pionierów” tamtego czasu E. Goldzamta, A.Wolskiego i innych. Skontaktowałem się również z Romanem Piotrowskim, który w tamtych pierwszych powojennych latach sprawował odpowiedzialne funkcje w zakresie odbudowy Warszawy i całego kraju. Będąc już od lat na emeryturze chętnie w tej rozmowie wracał do wspomnień z tamtych lat, komentując je – co było bardzo ciekawe – nie tylko w aspekcie zawodowym.

 Wtedy właśnie w tym spontanicznym przekazie powiedział mi, że kiedy Stanisław Jankowski znalazł się w zespole budującym Trasę WZ, przybyli do jego urzędu przedstawiciele Władz Bezpieczeństwa Publicznego zgłaszając swe zastrzeżenia, co do tego. Wówczas to Roman Piotrowski udzielił swych gwarancji, co do osoby Stanisława Jankowskiego przyjmując zarazem jako rzecz oczywistą do wiadomości, że będzie on przez odpowiednie służby obserwowany.

Opinia Romana Piotrowskiego jako przedwojennego działacza komunistycznego i członka pierwszej komunistycznej Krajowej Rady Narodowej powołanej jeszcze w czasie wojny była wystarczająca, aby zapewnić w tej sytuacji Stanisławowi Jankowskiemu niezakłóconą pracę. A on i najbliższe mu kręgi nic o tym nie wiedziały.

Następnego dnia po tej rozmowie powiedziałem Mu o całej tej historii. Zaskoczony tym udał się zaraz do Romana Piotrowskiego z podziękowaniem i z właśnie wydaną Jego książką o powstańczej Warszawie.

Zamierzając napisać to wszystko kontaktowałem się z kręgami kombatanckimi Warszawy, co do tego, czy zamysł mój jest słuszny. Podzielono mój pogląd, że ulotne słowa zastąpić trzeba czymś bardziej trwałym, tym bardziej, że trujące opary niedomówień tamtych czasów snują się niekiedy i po dziś dzień.

Tadeusz Barucki