Kategoria: Powstanie

W kanałach – ze Śródmieścia na Mokotów

Nie zagrzałem długo miejsca w Śródmieściu. Mamy znowu iść kanałami. Tym razem z „Kubusiem” na Mokotów. Zadanie wyjaśnił nam osobiście generał „Grzegorz”. Chodziło o rozpoznanie sytuacji i o sprawdzenie możliwości pomocy ze strony oddziałów partyzanckich zgrupowanych w Lasach Chojnowskich i Kabackich.

Choć moje doświadczenia z odsieczą z Puszczy Kampinoskiej były jak najgorsze, zgodziłem się chętnie. Znowu miałem konkretne zadanie. Może tym razem uda się lepiej niż z oddziałami z Kampinosu.

Wiedziałem, że przejście kanałem ze Śródmieścia na Mokotów i z powrotem będzie długie i trudne. Chciałem się zrehabilitować przed samym sobą. Może jeszcze kiedyś spotkam małą dzielną dziewczynę z kanału pod ulicą Bielańską i nie będę musiał się przed nią wstydzić.

Siedem razy szedłem kanałami w czasie Powstania. Za każdym razem wierzyłem, że tam po drugiej stronie, po wyjściu z włazu los się odwróci, że nie będę znowu uczestnikiem kolejnej klęski. Głupia nadzieja, ale konieczna tam, na dole, po ciemku, w smrodzie i błocie. I tym razem, idąc na Mokotów, byłem przekonany, że to moje nurzanie się w gównie na coś się przyda. Zeszliśmy na Powiśle Książęcą, potem już rowem dobiegowym do domu przy ulicy Okrąg, gdzie odbywała się kanałowa odprawa. Sprawdzili nasze przepustki. Przewodnika uspokoiłem, że nie idziemy pierwszy raz kanałami, ale już się nie chwaliłem doświadczeniami z trasy Żoliborz-Starówka-Śródmieście. Wartownicy przy włazie rozpoznali zresztą, skąd jesteśmy, bo „panterki” z Woli były już dobrze znane w Śródmieściu. Nie omieszkaliśmy naszyć sobie obaj z „Kubusiem” baretek Virtuti Militari i Krzyża Walecznych.

Trasa kanałami ze Śródmieścia na Mokotów była długa. Ponad cztery kilometry pod Czerniakowską – Podchorążych – Dworkową – do Puławskiej, aż do włazu na ulicy Wiktorskiej. Najcięższy był odcinek stromego podejścia pod skarpę pod ulicą Dworkową. Szliśmy pod pozycjami niemieckimi. Kanał szeroki, ale tak stromy, że trzeba się było wciągać po linie – poręczy, założonej przez saperów AK z Mokotowa, płytko, ale prąd tak silny, że za każdym krokiem ścieki bryzgały na twarz, zalewały oczy. Wolałem nie zastanawiać się, co by się z nami stało, gdyby tak nagle spadł deszcz. Ostatni odcinek przed włazem na Wiktorskiej był łatwy, a do tego jeszcze oświetlony niebieskimi lampkami.

Zameldowaliśmy się w dowództwie.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek