Kategoria: Powstanie

Patrol z Woli do Śródmieścia

Brak było wiadomości ze Śródmieścia. Poszliśmy na dalekie rozpoznanie. Było zbyt wielu ochotników na ten patrol, musiałem wybierać. „Witek”, „Jacek”, „Pakulski”, „Marek”, no i naturalnie „Kubuś”. Tym razem jako fotoreporter.

Jeszcze nas wtedy ludzie pozdrawiali. Uzbrojeni żołnierze AK jeszcze ludziom dodawali otuchy. Jeszcze i my sami pozowaliśmy do zdjęć powstańczych.

Dziś, po latach, inaczej patrzę na to zdjęcie. Ci młodzi chłopcy – to jest przecież najprawdziwszy patrol z trzeciego dnia Powstania, a flaga wywieszona na bramie jest autentycznie biało-czerwona.

Miasto było już wyraźnie zróżnicowane. Od strony Woli widać ślady bombardowań i pożarów. Rozprute domy z kolorowymi przekrojami mieszkań zawieszonych wysoko na tle nieba. Na piątym piętrze błyszczy w słońcu wanna, jakby nie wiedziała, że reszty stropu, mieszkania i domu już nie ma. Ruiny są świeże, nie spłukane deszczem, kanciaste. Jeszcze nieprzemieszane przez następne bomby. Zachowały kształt poszczególnych przedmiotów i elementów: desek, cegieł, zbrojeń, zwisających stropów, wyrwanych futryn, mebli. Przechodzimy wolno i ostrożnie, znacząc pierwszy ślad, wydeptując pierwszą ścieżkę wśród ruin. Im bliżej Śródmieścia, tym mniej śladów bombardowania. Całe odcinki ulic jeszcze nietknięte. Zadziwia ilość wywieszonych biało-czerwonych flag. Jedne wyraźnie nowe, zrobione wczoraj, inne czekały pięć lat. Na każdym niemal rogu ulicy barykada. W pośpiechu sklecona z pozwalanych na kupę skrzyń, szaf, stołów. Czołg rozbije ją jednym pociskiem i zapali. Tylko nieliczne barykady, bogatsze o doświadczenia pierwszego dnia i pierwszych strzałów, zbudowane są już solidnie z płyt chodnikowych, ze szczelinami strzelniczymi umocowanymi workami z piaskiem. Przetrwają i natarcie czołgów, i Powstanie, i Vernichtungskommando.

– Uważaj, jesteśmy pod obstrzałem – ostrzega wartownik. Przez ulice przebiegamy pojedynczo, mocno pochyleni. Każdy następny przebiegający ma coraz więcej emocji i coraz mniej szans, bo niemiecki „gołębiarz”, przyczajony gdzieś na strychu, wstrzeliwuje się za każdym razem lepiej. Przez jedną z ulic „Kubuś” pędzi ostatni – bo robił z tyłu zdjęcia przebiegających, potem dla odmiany przebiega pierwszy i czeka po drugiej stronie ulicy, aż mu „dobrze wejdziemy w kadr”.

Tam, gdzie domy są stale pod obstrzałem, mieszkańcy zdążyli już powybijać dziury w murach i w ślepych ścianach. Przechodzimy, klucząc przez podwórza, zakamarki, mieszkania na parterze, schodzimy do piwnic, by nagle znowu wyjść na ulicę. Towarzyszy mi jakiś nowy surrealistyczny krajobraz miasta, powstały dziś na zwykłej do wczoraj ulicy. Omijam głęboki lej od bomby, potykam się o wystające płyty chodnikowe, by po kilku krokach, po ledwie podpartej desce wejść do pokoju. Pali się niepotrzebne nikomu światło, naprzeciw miejsca po ścianie stoi nietknięte pianino. Z długiego, ciemnego korytarza, który zachował zapach mieszkania, zamiast na klatkę schodową, wychodzę przez wyrwę w ścianie na mały ogródek zalany słońcem, przytulony do ściany, niespodziewany w tej części miasta. Znowu mieszkanie, meble, obrazy na ścianach.

Dochodzimy do rogu Marszałkowskiej i Moniuszki. Naprzeciw, po drugiej stronie, tam gdzie dziś „Sezam”, ulica zamknięta kupą usypanych w pośpiechu skrzyń, desek, kubłów od śmieci, z których sterczy przekrzywiony słup ogłoszeniowy. Kamienne kolumny „Adrii” nietknięte, tylko w niektórych oknach szyby powybijane. Doszliśmy bez przeszkód aż na Bednarską 23, gdzie mieszkał i pracował pan Zdzisław Marcinkowski – „Senex”, fotograf naszej komórki. Ucieszył się bardzo, częstował herbatą. Obiecywał zrobić dużo zdjęć z Powstania. Widziałem go wówczas po raz ostatni.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek