Kategoria: Powstanie

Przeciwnatarcie na Woli

Odprawa u majora „Okonia” (Alfonsa Kotowskiego). Czołgi weszły w Górczewską. Część oddziałów z tego rejonu wycofała się na stanowiska „Czaty”. Mamy wyjść z „Czatą” do przeciwnatarcia.

Wychodzimy przez bramę cmentarną na Młynarską. Od zachodu słychać zgrzyt czołgów i narastający ogień karabinów i peemów. Idziemy gęsiego pod ścianami domów, szybko. Pod nogami trzeszczy szkło rozbitych szyb. Czuć spaleniznę. Przez jezdnię skokiem. Strzały już za następną ulicą. Biegiem przez bramę na podwórze i na klatkę schodową. Po drugiej stronie ulicy są Niemcy. Wchodzę na pierwsze piętro. Wszystkie drzwi pootwierane. Pusto. Mieszkańcy albo uciekli, albo zeszli do piwnic. W otwartym oknie bez szyb worki z piaskiem i powstaniec przytulony do futryny. Strzela z karabinu. Łuski wypadają mu pod nogi. Huk wystrzałów wypełnia niewielki pokój. Jeszcze dwa strzały. Wołam – nie słyszy. Szturcham go w plecy. Strzela, potem odwraca do mnie przekrwione oczy i zakurzoną, szarą twarz. Wskazuje mi dom naprzeciwko.

– Niemcy – wrzeszczy do mnie, choć stoję o dwa kroki. Obaj błyskawicznie przytulamy się do ściany, bo niemiecki cekaem obłupuje tynk za naszymi plecami.
– Pilnuj bramy naprzeciwko! – krzyczy mi do ucha mój ogłuchły od huku sąsiad i schodzi na dół na zbiórkę oddziału, który zluzowaliśmy.

Przymierzam się do worków z piaskiem. Słońce świeci mi w oczy. Muszę wpierw przyzwyczaić się patrzeć pod światło, potem zauważyć Niemców i strzelać. Z okna drugiego piętra odzywa się nasz erkaem, co wywołuje natychmiast długą serię niemiecką po naszych oknach. Hałas piekielny, tynk się sypie, ale nic mi nie jest. Strzelam do okien naprzeciwko. Głównie dla dodania sobie otuchy. Po trzech strzałach nauczyłem się nie bać. Łatwiej, niż się spodziewałem. Widzę, jak Niemcy pojedynczo przebiegają za płotem przez niewielki ogródek po drugiej stronie ulicy. Nie przypuszczałem, że są tak blisko. Strzelam już spokojnie. Do dwóch pierwszych spudłowałem, trzeci dostał. Na prawo od nas rozwija się natarcie „Czaty”, które prowadzi porucznik „Motyl”. Posuwają się skokami naprzód, ale na otwartym terenie zalegają pod ogniem niemieckim. Czuć ogromną przewagę ogniową Niemców. Powtarzam sobie, że wolno mi strzelać tylko do celów widocznych i pewnych. Boję się, czy mi wystarczy amunicji, ale jak na zawołanie w drzwiach zjawia się idący na czworakach uśmiechnięty „Pakulski” i wręcza mi chlebak z amunicją. Robi się coraz ciemniej. Po nocy niemieckie czołgi i niemiecka piechota nie nacierają.

Tym razem jeszcześmy ich zatrzymali. Za pół godziny mamy wracać na cmentarz Ewangelicki. Jeszcze dwa strzały. Czołgam się do korytarza, bo ponad workami z piaskiem przez otwarte okno widać zarys naszego pokoju. Na klatce schodowej, w piwnicy, na podwórku sanitariuszki opatrują rannych. Nie przypuszczałem, że tylu ich będzie. Strzelam z piwnicy. Przez zakratowane okienko, tuż nad chodnikiem, ulica wydaje się znacznie szersza i domy po drugiej stronie – wyższe.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek