Kategoria: Powstanie

Koniec

1 i 2 października obowiązywało obustronne zawieszenie broni od godziny 5 do 19. Warszawiacy nie kwapili się do wychodzenia z ruin miasta, natomiast tłumnie wychodzili na Pole Mokotowskie po kartofle i pomidory. Punktualnie o 19 2 października Niemcy wznowili obstrzał Śródmieścia. Musieli znać już wówczas rejon, w którym mieściło się Dowództwo AK, bo kładli ogień wyraźnie w naszej bliskości. Po raz pierwszy wtedy ten ogień artylerii niemieckiej sprawił mi satysfakcję. Bałem się, jak zwykle w takiej chwili, ale jednocześnie miałem satysfakcję, że jeszcze do nas strzelają. Potem już była tylko cisza. Kapitulacja została podpisana dnia 2 października wieczorem. Propozycja wysuwana przez Niemców, by podpisane zawieszenie broni rozszerzyć na oddziały AK w całym kraju, została odrzucona. Pamiętam, że gdy się dowiedziałem o kapitulacji, po raz pierwszy policzyłem jak długo trwało Powstanie: 31 dni sierpnia, 30 dni września i 2 dni października. 63 dni.

Pułkownik „Makary” wezwał mnie do siebie. Mieszkał razem z nami na Piusa, spotykaliśmy się często, ale tym razem wezwał mnie oficjalnie, rozmawialiśmy w cztery oczy. Przedstawił mi krótko, o co chodzi. Generał Bór zdecydował, że wraz z oddziałami AK idzie do niewoli. Sugestie Londynu, by próbował się ukryć i przedostać na Zachód, odrzucił. Razem z nim idą do niewoli ranny generał „Grzegorz”, szef Sztabu AK, generał „Monter”, dowódca Okręgu Warszawskiego AK, i trzej inni generałowie AK, których nie znałem. Każdemu z nich zgodnie z Konwencją Genewską przysługuje prawo zabrania ze sobą do obozu jeńców adiutanta i ordynansa. Generał Bór jako Naczelny Wódz ma prawo do zabrania ponadto oficera do zleceń. Nominacja generała Bora na Naczelnego Wodza w przeddzień pójścia do niewoli, znana Niemcom, stworzyła sytuację szczególnie trudną i niebezpieczną. Należy się liczyć z tym, że Niemcy będą próbowali wywierać na uwięzionym Komendancie AK i Naczelnym Wodzu różnorodne presje, że trzeba mu będzie pomagać w trudnych do przewidzenia sytuacjach.

– Diabli wiedzą, co oni będą chcieli z nim zrobić w niewoli – powtarzał zatroskany „Makary”. – Chodzi o to, by poszli z nim do niewoli ludzie, na których będzie można liczyć w każdej sytuacji. – Pułkownik nie taił przede mną, że jest pełen najgorszych obaw. Zdecydował się sam pójść do niewoli z generałem Borem jako oficer do zleceń, mnie zaproponował, bym poszedł w charakterze adiutanta generała Bora. „Wojtkowi”, by towarzyszył w tym samym charakterze rannemu generałowi „Grzegorzowi”. Prosił, by nawet funkcje ordynansów obsadzić, o ile można, zaufanymi chłopcami z naszego plutonu, choć im to na pewno nie będzie w pierwszej chwili odpowiadało. Funkcje ordynansów nie istniały w AK. Poprosiłem o czas do namysłu. Chciałem przemyśleć tę propozycję, przedyskutować ją z „Wojtkiem” i z chłopcami. Funkcja adiutanta kojarzyła mi się dotychczas z mało sympatyczną sylwetką wyelegantowanego oficera. Do tego nie nadawałem się zupełnie. Pesymistyczne przewidywania pułkownika „Makarego” zapowiadały jednak całkiem inną rolę adiutanta uwięzionego Dowódcy AK i Naczelnego Wodza. Generała Bora nie znałem bliżej. Pierwszy raz spotkałem go po wyjściu z kanału na Starówce, potem w schronie PKO, gdzie osobiście dekorował nasz patrol Krzyżem Virtuti Militari. Na Piusa widywałem go tylko przelotnie. Nie miał w sobie cech dowódcy, który umie porwać żołnierzy. Wydał mi się chory, zmęczony, bardzo nieśmiały. Sposób, w jaki zareagował na wiadomość o nominacji na Naczelnego Wodza, utwierdził mnie w tej opinii. Ale przecież był Komendantem AK, szedł do niewoli niemieckiej. Argumenty pułkownika „Makarego”, a zwłaszcza jego osobista decyzja towarzyszenia generałowi Borowi w niewoli, przekonała i mnie, i „Wojtka”, i czterech chłopców z „Agatona”. Postanowiliśmy iść do niewoli niemieckiej razem z Dowództwem AK. Dobór chłopców, którzy zdecydowali się iść do niewoli z nami, to był ostatni kawał, jaki zrobiliśmy Niemcom. Zdziwiliby się niemało referenci gestapo w Warszawie, gdyby się dowiedzieli, że jako „ordynarni” generałów AK poszli do niewoli „Blikle” i „Bartek”, dwaj najlepsi specjaliści od podrabiania dokumentów, oraz „Pakulski” – mistrz w pakowaniu, ukrywaniu i przemycaniu najmniej spodziewanych przedmiotów. Narzędzia pracy – wyglądające zresztą całkiem niewinnie lub ukryte dostatecznie – zabrał każdy z nich ze sobą.

Dostaliśmy od pułkownika „Makarego” ostatnie polecenie po linii naszej konspiracyjnej specjalności. Zabezpieczyć i ukryć przed Niemcami podręczne archiwum Dowódcy AK, którego nie mógł zabrać ze sobą, a zniszczyć nie chciał. Nie znałem zawartości sporej paczki, którą wręczył mi pułkownik „Makary”. „Pakulski” miał okazję po raz ostatni wykazać swe talenty, tylekroć wypróbowane przy ukrywaniu naszych konspiracyjnych materiałów i broni. Wynalazł gdzieś skrzynkę metalową wielkości podręcznej walizki. Po wysmarowaniu smołą wewnątrz i zewnątrz miała zabezpieczyć archiwum, które zdecydowaliśmy zakopać gdzieś w piwnicach PAST-y. Okazało się, że po umieszczeniu archiwalnej paczki pozostało w skrzynce jeszcze sporo miejsca. Postanowiliśmy wypełnić je osobistymi pamiątkami.

Włożyłem tam mojego konspiracyjnego visa; który towarzyszył mi wiernie przez całe Powstanie, ktoś – orzełka z czapki, pistolet i biało-czerwoną opaskę. Zygmunt Skrobański – „Blikle” – rodzinne fotografie i dokumenty, a wśród nich rękopis Moniuszki: „Arya z kurantami z opery Straszny Dwór. Dla Jadwigi Moniuszko ułożona na fortepian przez Stanisława Moniuszko r. 1868.” Własność z Moniuszków Jadwigi Skrobańskiej. Pamiątki rodzinne „Bliklego” wróciły do mnie po piętnastu latach. „Arya z kurantami” – zgodnie z wolą wdowy po Zygmuncie, Krystyny Skrobańskiej, żyjącej po wojnie w Londynie, została przekazana 25 lutego 1980 roku do Biblioteki Narodowej w Warszawie. Mojego visa nigdy więcej nie zobaczyłem.

5 października mieliśmy wyjść z Warszawy przez rozebraną barykadę u wylotu ulicy Śniadeckich.

„Postanowiłem dalszą walkę przerwać – pisał w ostatnim rozkazie do Żołnierzy Walczącej Warszawy Komendant AK. – Wszystkim żołnierzom dziękuję za znakomitą, najcięższym warunkom nie ulegającą postawę bojową. Poległym oddaję hołd należny ich męce i ofierze. Ludności wyrażam podziw i wdzięczność walczących szeregów i ich do niej przywiązanie.”

Wieczorem pożegnałem się z resztą plutonu. Siedzieliśmy do późnej nocy, wspominając konspirację i Powstanie. Spotkamy się w Warszawie!

O godzinie ósmej rano ostatnia zbiórka plutonu i meldunek generałowi Borowi. Najtrudniej było mi żegnać się z chłopcami z „Agatona”. Za barykadą na Śniadeckich nasze drogi się rozejdą. Niewiele umiałem im powiedzieć.

O godzinie 9.15 oddziały powstańcze Śródmieście-Południe zebrały się w kolumnie na ulicy Śniadeckich. Pierwsza i ostatnia zbiórka. W myśl umowy kapitulacyjnej mieliśmy wyjść z bronią w ręku, zdając przedtem resztki amunicji. Jeszcze poprzedniego dnia postanowiliśmy, że broni Niemcom nie oddamy i zakopaliśmy ją w piwnicy na Piusa. Na Śniadeckich szliśmy wśród tłumu milczących ludzi. Starałem się o niczym nie myśleć. Ale trudno nie myśleć, wychodząc z Warszawy. Barykada na Śniadeckich była już częściowo rozebrana. Po drugiej stronie pusty plac przed Politechniką, w głębi Niemcy. Jeszcze Polska nie zginęła! Na prawo patrz! Stojący obok ksiądz błogosławił przechodzące oddziały. Szliśmy wyrównanymi czwórkami.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek