Kategoria: Anglia 1941 - 42

Z artylerii do wywiadu

Na Nowy Rok 1941 odwiedził mnie w St. Andrews Andrzej Świątkowski. Dostał przydział do kadrowego oddziału bez żołnierzy. Nudził się, nie umiał sobie dać rady z bezczynnością. Przy kominku dyskutowaliśmy, w jaki sposób dostać się do Warszawy. W oddziałach w Szkocji przebąkiwano, że w Londynie szykują się jakieś drogi przerzutu. Podczas jednej z wizyt w Londynie zgłosiłem się w odpowiedniej komórce sztabu na ochotnika, gdyby powstała jakaś możliwość dostania się do kraju. Zapisali, kazali czekać. Andrzej zgłosił się również. Ale nie umiał czekać. Snuliśmy różne projekty. Werbunek na neutralny statek kursujący między Szkocją a portami Bałtyku, przedostanie się na Węgry. Nawet te bardzo mało realne plany były lepsze od całkowitej bezczynności. Zanosiło się, że zostaniemy w Szkocji na długo, przechodząc kolejne mniej lub bardziej niepotrzebne kursy, organizowane wyraźnie dla zabicia czasu. Czego jeszcze będą chcieli mnie nauczyć?

Odpowiedź przyszła prędzej, niż się tego spodziewałem. Telefonogram z dowództwa korpusu do dowództwa dywizjonu brzmiał: l Dywizjon Artylerii, 1 bateria, podporucznik Stanisław Jankowski zgłosi się na Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej w Londynie. Meldować się w dowództwie korpusu. Data i godzina.

Ja na Kurs Administracji? Z daleka od baterii, z daleka od wojny, w biurze w Londynie! Cóż ja mam z tym wspólnego?

Tego samego dnia wieczorem dowiedziałem się, że nie tylko ja zostałem upatrzony do doskonalenia w administracji wojskowej. Podobne wezwanie na kurs dostał również Stefan Majewicz, dowódca 2 plutonu w naszej baterii.

Natychmiastowa interwencja u dowódcy baterii spełzła na niczym. Musimy się meldować. Trudno.
„Dżul” kpił z nas bezlitośnie.

Jadąc zwiadowczym łazikiem do odległego o kilkadziesiąt kilometrów Perth, gdzie urzędowało dowództwo korpusu, knuliśmy złowrogie plany. W dowództwie – jak to zwykle w dowództwie. Nie wiedzieli, o co nam chodzi. Wreszcie znaleźli nas obydwu na odpowiedniej liście i kazali czekać. Meldować się kolejno na wezwanie.

Wszedłem. Za biurkiem siedział pułkownik piechoty, w starym polskim mundurze, o siwej czuprynie, krzaczastych brwiach i – musiałem to przyznać mimo woli – sympatycznym uśmiechu. To mnie speszyło. Inaczej wyobrażałem sobie wojskowy typ administratora doskonałego. Zameldowałem się. Dodałem cierpko, że nigdy nie miałem nic wspólnego z administracją w ogóle, a z administracją wojskową w szczególności, więc nie nadaję się do doskonalenia w tym fachu. Moja kandydatura to pomyłka. Nie nadaję się i nie chcę iść na kurs.
– To bardzo dobrze – stwierdził nieoczekiwanie siwy pułkownik.

Takiego chwytu nie przewidywałem. Stałem się jeszcze bardziej nieufny. Na pytanie dotyczące mej drogi z Polski, stosunków rodzinnych, wykształcenia – odpowiadałem możliwie lakonicznie, niechętnie. Ale im bardziej lakoniczny, wręcz nieuprzejmy byłem ja, tym bardziej zadowolony był mój rozmówca.

W pewnej chwili siwy pułkownik zastrzegł całkowitą poufność prowadzonej rozmowy. Czy to aby nie przesada? Ogromnie by się wywiad niemiecki przejął wiadomością, że podporucznik Jankowski udoskonalił swą wiedzę o administracji wojskowej. „Leśne dziadki” powariowały już zupełnie na temat tajemnicy wojskowej. Siwy pułkownik nie wyglądał co prawda na „leśnego dziadka” i nie przejął się moją opryskliwością. Zaczął ze mną rozmawiać o architekturze. Warszawiak, znał wielu moich profesorów. Rozgadaliśmy się na temat pracowni Pniewskiego.

– Nadużyłem pańskiej cierpliwości – przerwał mi pułkownik – ale myślę, że mnie pan rozumie. Kurs doskonalenia administracji wojskowej jest kryptonimem Szkoły Oficerów Wywiadu, do której został pan wytypowany.
– Przez kogo?
– To nieważne.

Zbaraniałem. Z wywiadem nie miałem nigdy nic wspólnego. Nie darzyłem tej instytucji ani zainteresowaniem, ani sympatią. Kilka książek i filmów szpiegowskich wyczerpywało całkowicie moje kwalifikacje w tym fachu. Nie widziałem siebie w roli oficera wywiadu.

– Potrzebujemy – ciągnął dalej siwy pułkownik – oficerów do służby wywiadowczej w kraju. Wobec możliwości konfliktu niemiecko-sowieckiego Polska jako zaplecze frontu stanie się terenem szczególnie ważnym. Wiadomości z kraju będą miały kapitalne znaczenie dla aliantów. Trzeba założyć nową sieć wywiadu w kraju. Potrzeba do tej roboty nowych ludzi. – Siwy pułkownik zapalił się. Wstał, chodził po pokoju.

– Na terenie kraju, pod okupacją, robota będzie na pewno trudna i niebezpieczna. Ale żadna robota nie daje takiej satysfakcji osobistego wkładu w wojnę. Warunkiem udziału w tej służbie jest ukrycie nawet wstępnych powiązań przed wywiadem niemieckim i przed gadatliwością rodaków. Bo to w końcu na jedno wychodzi. Kryptonim „Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej” został dobrany świadomie. To mało zachęcająca i mało efektowna nazwa. O to właśnie chodzi.

Jeśli pan się zdecyduje – ciągnął pułkownik – to nawet pańscy koledzy w dywizjonie będą przekonani o administracyjnym charakterze pańskich studiów. Będą uważali, że się pan zadekował. Tym lepiej. Kurs będzie prowadzony w Londynie. Chcemy go rozpocząć za dwa-trzy miesiące. Szkolenie potrwa rok. Potem przerzut do Polski. Został pan wytypowany do szkoły wywiadu i do służby w kraju, ale ma pan pełne prawo wycofania się bez podania motywów. Wystarczy, że zechce pan zostać w dywizjonie. Ma pan dwie godziny do namysłu.

Miałem zamęt w głowie. Chodziłem ulicami Perth, a myślami byłem w Warszawie. Decyzja nie była łatwa. Nie wiem, co było trudniejsze do przezwyciężenia: emocja przed nieznaną robotą czy wstyd przed baterią. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że bliżej do wojny jest z baterii w Szkocji niż z kursu w Londynie. Wróciłem na wyznaczoną godzinę. – Jadę do Warszawy.
– Ale przedtem musi pan skończyć kurs. Kurs doskonalenia administracji wojskowej – podkreślił z uśmiechem siwy pułkownik.

Majewicz też się zdecydował. Wracaliśmy razem do St. Andrews. Uzyskałem tylko zgodę pułkownika, bym mógł majorowi Mareszowi i „Dżulowi” przyznać się, po co jadę do Londynu. To już byłoby ponad moje siły, gdyby i oni dwaj uważali mnie za dekownika. Zresztą „Dżul” by chyba nie uwierzył. Zły był, twierdził, że go wykiwałem. – Zobaczysz, jeszcze cię dogonię!

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek