Kategoria: Okupacja w Warszawie

Poczta

Na początku roku 1944 wpadliśmy na pomysł, który teoretycznie zabezpieczał naszą tajną pocztę przed Niemcami. Wykorzystaliśmy ich kult dla instytucji, pieczęci, dla słów: „Geheim” – tajne i „Dienstlich” – służbowe. Nasze przesyłki przestały być tajną pocztą AK, stały się oficjalną korespondencją pomiędzy niemieckimi instytucjami.

Wybraliśmy instytucję o dostatecznie urzędowej nazwie, ale i nie nazbyt oficjalną, co upoważniało, aby osoby cywilne, nie-Niemcy, mogły być w niej zatrudnione w charakterze gońców i doręczycieli: Landwirtschaftliche Zentrallstelle (Centralny Urząd Rolnictwa). Wydrukowaliśmy legitymacje tej instytucji, koperty firmowe i odpowiedni komplet pieczątek. Nasze łączniczki dostawały niebieskie legitymacje L-Z-St – oraz odpowiednie zaświadczenia z tej instytucji, stwierdzające, że są zatrudnione i upoważnione do przenoszenia korespondencji służbowej. Jak przystało, zaświadczenie kończyło się stereotypową prośbą do wszystkich władz, „by w razie potrzeby udzieliły okazicielowi pomocy”. Odtąd nasza konspiracyjna poczta nie wymagała skrytek. Pakowana była w koperty lub paczki, wszystko z nadrukiem L-Z-St, adresowana do instytucji niemieckich. Starannie opieczętowana okrągłą pieczęcią L-Z-St z hitlerowskim orłem, wzmocniona dużym stemplem „Geheim” – tajne, lub „Dienstlich” – służbowe. Zależnie od humoru „Doroty” przygotowującej w sekretariacie pocztę do ekspedycji lub pracowni odsyłającej zamówienia. Posiadaliśmy listę i adresy niemieckich instytucji, do których adresowaliśmy nasze przesyłki.

Mieliśmy oboje z „Dorotą” przekorną satysfakcję, gdy na przykład papiery dla Marie Springer, kurierki wywiadu, jadącej w głąb Rzeszy, wychodziły od nas adresowane do „KriPo” – Policji Kryminalnej, urzędującej na Sieges Alee (Aleje Ujazdowskie). Byliśmy przesądni. Nie adresowaliśmy nigdy naszej korespondencji do gestapo – na Strasse der Polizei (aleja Szucha).

W przypadku łapanki i rewizji ulicznej łączniczka zamiast ukrywać pocztę lub w ostateczności starać się jej pozbyć miała oficjalnie zademonstrować zawartość torby z legitymacją i upoważnieniem i żądać natychmiastowego zwolnienia. Mieliśmy tak świetne łączniczki, że zrobiłyby to z odpowiednim tupetem. Na co dzień, nawet bez łapanki i rewizji, tak opakowana poczta dawała łączniczce poczucie pewności siebie i spokoju, które było połową powodzenia.

Nie mieliśmy okazji wypróbować działania naszej „urzędowej” poczty na odpowiednim przeciwniku. Raz tylko zatrzymał „Bartka” niosącego pocztę „zielony” stojący przed wachą na rogu Żelaznej i Chłodnej. Przeglądając teczkę, natrafił na spory pakiet, zapakowany „urzędowo” jak przesyłka L-Z-St. Na pytanie: „Was ist das?” – „Bartek” odpowiedział prawdę: „Poczta”. Żandarm przeczytał adres na przesyłce. Poskutkowało.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek