Kategoria: Droga do Anglii

Warszawa – Wilno

Ojciec odprowadził mnie na dworzec. Mówiliśmy bardzo mało. Na dworcu tłok i bałagan. Duża, niewykończona jeszcze hala dworca projektu profesora Przybylskiego, osmalona niedawnym, zagadkowym pożarem, pełna zmobilizowanych roczników i podróżnych z tobołkami i dziećmi. Rozkłady pociągów nieważne. Wiele pociągów na zachód nie odchodzi. Czuć zamieszanie już nie w skali jednego dworca czy miasta, ale w skali całego kraju.

Kolejarze starają się zaprowadzić jaki taki porządek, co znakomicie utrudniają im zmobilizowani i odprowadzające ich rodziny. Przez głośniki zapowiadają odchodzące pociągi. Wreszcie pociąg na Grodno.

Pożegnałem się z ojcem. W ostatniej chwili wsunął mi do ręki małą karteczkę, a ja zdjąłem z palca i zostawiłem mu sygnet, który – jak to było w zwyczaju – dostałem od niego w dniu pełnolecia. Widzę go, jak stoi na peronie z gołą głową i wytrwale macha mi ręką na pożegnanie. Karteczkę przeczytałem, gdy tylko ruszył pociąg. Potem czytałem ją wielokrotnie. Ojciec prosił, by jej treść została między nami przez całe życie.

Ładujemy się do towarowych wagonów. Pierwszy rzut, najlepsze roczniki zostały już uprzednio powołane do wojska w imiennej mobilizacji 24 sierpnia. My, jadący teraz, to już wyraźnie drugi gatunek. Starsi panowie zaniepokojeni swym brakiem wojskowych kwalifikacji, niedoszli ochotnicy, pogubieni lub zapomniani w mobowych kartotekach, podobnie jak ja. Pasażerowie zbombardowanych lub ostrzeliwanych pociągów, przerażeni, zmęczeni wieloma przesiadkami.

Ani zauważyłem, jak wyjechaliśmy z Warszawy. Bardzo chciałem wyjechać. Jeszcze bardziej będę chciał wrócić.

Do Grodna dojechaliśmy o świcie. Miasto było po pierwszych nalotach i pierwszych bombardowaniach. Na dworcu spotkałem kilku rezerwistów również zmobilizowanych do 29 PAL-u. Zrobiło mi się nieco raźniej. Mob jednak działa.

Moja tęsknota do bardziej czynnego udziału w wojnie została znowu narażona na ciężką próbę. Pułk wymaszerował już przed kilkoma dniami, zapominając o swoich wiernych rezerwistach. Pozostały puste, przygnębiające koszary, rozbebeszone szafy i biurka, regulaminy walające się po podłodze, kancelaria i nieliczna ekipa oficersko-podoficerska.

Przyjęli nas bez entuzjazmu. Nie dość, że przed kilku godzinami mieli nalot i bombardowanie, teraz jeszcze my spadliśmy im na głowę.

Oświadczyłem kategorycznie, że już do Warszawy nie wrócę, że muszę zdążyć na wojnę. Poparł mnie w tym gorąco mój nowy towarzysz niedoli, podporucznik rezerwy Tadeusz Tobiasz, „Gazda”, z którym spotkaliśmy się na dworcu. Dorodny góral spod Nowego Targu – stąd jego przezwisko – równie jak ja domagał się wysłania nas w ślad za niewdzięcznym pułkiem. W dowództwie nie bardzo wiedzieli, co z nami robić. Ale już wówczas niezawodna zasada „kolega” przyświecała widać szefowi kancelarii pułkowej. Wysłali nas ciupasem do Ośrodka Zapasowego Artylerii nr 3 w Wilnie.

– Niech oni się tam wami martwią.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek