Kategoria: Niewola

Colditz, Oflag IV C

5 lutego 1945 roku, niespodziewanie, kazano nam się spakować i pod silną eskortą przewieziono nas do Saksonii do obozu w Colditz.

Colditz – Oflag IV C. Sonderlager, Straflager – obóz specjalny, obóz karny – jak mówili Niemcy. „The bad boy’s camp” – „Obóz dla niegrzecznych chłopców” – jak mówili Anglicy. Zamczysko na wysokiej skale nad rzeczką, zniszczone podczas wojen husyckich, odbudowane przez Augusta Mocnego na przełomie XVII i XVIII wieku. Z jedynym wejściem przez niegdyś zwodzony most i dębowe wrota pod zamkową wieżą. Otoczone zasiekami z drutu kolczastego, oświetlone w nocy rzęsiście reflektorami ze wszystkich stron, mimo obowiązującego zaciemnienia. W roku 1940 byli tu więzieni Polacy, między innymi generał Tadeusz Piskor i admirał Józef Unrug.

W chwili naszego przybycia w lutym 1945 roku w obozie znajdowało się około czterystu jeńców: głównie Brytyjczyków, trochę Francuzów od de Gaulle’a, trzydziestu czeskich lotników z RAF-u i jeden Amerykanin. Byli to jeńcy specjalnie dobierani: schwytani uciekinierzy z obozów, spadochroniarze, komandosi i grupa tzw. prominents (znakomitości), między innymi kapitan Elphinstone, siostrzeniec królowej Elżbiety, porucznik Lascelles – lord Harewood, siostrzeniec króla Jerzego VI, kapitan lord Haig, syn marszałka, porucznik Alexander, bratanek marszałka, porucznik lotnictwa Stanów Zjednoczonych Winant, syn ambasadora USA w Londynie, jakiś kuzyn Churchilla i kilku innych, tak czy inaczej skoligaconych z możnymi tego świata. Oprócz tych utytułowanych „znakomitości” było też w Colditz kilku sławnych oficerów tej wojny, jak na przykład Group Captain Douglas Bader, dowódca Skrzydła 12 grupy myśliwskiej, w skład której wchodził polski dywizjon 302. Jako oficer zawodowy RAF-u, na kilka lat przed wojną stracił obie nogi w wypadku lotniczym. Ten zdawałoby się zupełny inwalida niesłychaną siłą woli doprowadził do tego, że mając dwie protezy, wspaniale latał i walczył, był jednym z asów Bitwy o Anglię. Po podwórzu zamkowym w Colditz chodził o dwóch protezach bez laski. Podczas defilady zwycięstwa nad Londynem prowadził eskadrę spitfirów.

Do Colditz trafiali karnie schwytani uciekinierzy z obozów, ale można było dostać się tam i za inne „przestępstwa”, Belgowie, major Flébus i porucznik Marlière, trafili tam za… zjedzenie kota.
Dowódca obozu w Eichstadt, przed wysłaniem jeńców do Colditz, ukarał ich przykładnie i opisał to w obozowym rozkazie:
„pkt 1. Postanowiłem ukarać jeńca wojennego mjr. Flébus aresztem 10-dniowym za to, że w dniu 2.3.1941 złowił niemieckiego kota, niebędącego jego własnością, i w dniu 4.3.1941 wziął udział w nielegalnej konsumpcji kota.
pkt 2… jeńca wojennego por. Marlière, aresztem 14 dni, za to, że w bestialski sposób zabił niemieckiego kota, niebędącego jego własnością, ugotował go i pożarł w nielegalny sposób.”
– Pyszny, zupełnie jak królik – wspominał w Colditz major Flébus.

Skomasowanie przez Niemców w obozie karnym w Colditz dużej liczby połapanych uciekinierów z obozów jenieckich spowodowało takie nagromadzenie specjalistów od obozowych ucieczek, umożliwiło taką wymianę doświadczeń, że po pewnym czasie nawet z Colditz, najbardziej strzeżonego obozu jeńców, było również kilka udanych ucieczek, także i w polskim wykonaniu.

W końcu marca 1945 roku przybyła do Colditz kilkudziesięcioosobowa grupa jeńców francuskich z 1940 roku. Nawet się nie zdziwiłem, gdy wśród przybyłych spotkałem kapitana Labaylle, dowódcę baterii, w której przed pięciu laty odbywałem praktykę na linii Maginota. Podarowałem mu zapasową parę butów, które zabrałem z Warszawy. Nie musiał odtąd chodzić w drewnianych sabotach. Od niego dostałem moją karykaturę, którą na poczekaniu narysował jego kompan porucznik Séri.

Jeńcy brytyjscy w Colditz byli dobrze wyposażeni i zorganizowani. Dwa razy dziennie otrzymywaliśmy od nich serwis najnowszych wiadomości z radiowego nasłuchu. Zrewanżowaliśmy się, wygłoszoną wobec licznego audytorium, zakonspirowaną przed władzami obozowymi prelekcją o konspiracyjnej walce z Niemcami w Polsce. Z upoważnienia generała Bora „Wojtek” wygłosił ją po angielsku, ja po francusku. Z powojennej lektury dowiedziałem się, że ponadto generał Bór wygłosił w obozie w Colditz trzy wykłady o AK.

Nawet w obozie w Colditz, na dwa miesiące przed kapitulacją, Niemcy nie dali spokoju generałowi Borowi wizją „frontu antykomunistycznego”. Tym razem nie byli to gestapowcy, ale uprzejmy starszy pan. Powoływał się na przedwojenne Towarzystwo Polsko-Niemieckie, apelował do wspólnoty europejskiej. Gdy mu generał Bór oświadczył, że na próżno czas traci, zrezygnował z dalszej argumentacji i więcej się już nie pokazał.

Komunikaty z frontu potwierdzały szybki postęp armii alianckiej i rozwój decydujących o losach wojny ofensyw radzieckich. Koniec wojny stawał się realny i bliski. Gdzieś w końcu marca generał „Grzegorz” przeprowadził z każdym z oficerów naszej grupy rozmowę w cztery oczy, którą nazywaliśmy „spowiedzią wielkanocną”. Zapytywał, co indagowany zamierza robić z chwilą zakończenia wojny. Odpowiedziałem, że chcę towarzyszyć Komendantowi AK do końca jego niewoli, potem udać się do Londynu dla załatwienia spraw formalno-służbowych związanych ze zrzutem do Polski i wracać do Warszawy. Nie wiem, czy moja odpowiedź była po myśli generała, ale w niczym nie zakłóciła uprzejmych stosunków między nami.

W kwietniu wypadki na froncie zachodnim potoczyły się bardzo szybko. Armie amerykańskie zbliżały się do Saksonii, a wzrastająca nerwowość Niemców wskazywała, że dni obozu w Colditz są policzone. W nocy z 13 na 14 kwietnia kazano nam się spakować w ciągu pół godziny, załadowano nas z grupą „prominents” do dwu autobusów. Ktoś nam zdążył w ostatniej chwili przekazać usłyszany właśnie komunikat o śmierci prezydenta Roosevelta.

Wywieźli nas z obozu. Nazajutrz, 15 kwietnia, obóz w Colditz został wyzwolony przez armię amerykańską.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek