Kategoria: Wrzesień 1939

Mobilizacja

Jadąc 24 sierpnia do Płocka, do 8 Pułku Artylerii Lekkiej, byłem szczęśliwy. W kieszeni miałem kartę mob. Jechałem do mego dawnego pułku, w którym odbyłem ćwiczenia jako podchorąży. Trafiłem tam bezpośrednio ze Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim w roku 1935, zaopatrzony w poufną opinię, którą z politowaniem ujawnił mi dowódca baterii, a która do dziś dodaje mi otuchy w chwilach zwątpienia: „Inteligencja średnia, częściowo nabyta w wojsku.” Byłem wśród powołanych pod broń nielicznych, wybranych roczników.

Warszawa poza mną. Wraz z moim 8 PAL-em mieliśmy stanąć gdzieś między Hitlerem a Warszawą. Rola przyszłego przedmurza napełniała mnie dumą. W wagonie spotkałem kilku znajomych z dawnych ćwiczeń, w równie bohatersko-artyleryjskim nastroju. Nie mogliśmy się doczekać Płocka i naszych koszar. Mit doskonałości tajemniczego słowa „mob” prysł natychmiast po przybyciu do koszar. Serdecznie znienawidziłem poczciwego ogniomistrza w kancelarii pułkowej, który po dłuższym sprawdzaniu mojej karty ewidencyjnej orzekł wreszcie, że zostałem zmobilizowany omyłkowo. Jak to omyłkowo, przecież mob nie może się mylić. Na moje propozycje – już w dowództwie pułku – by mnie jednak wcielili do formujących się dywizjonów bojowych, znajomy kapitan spławił mnie bezlitośnie. Nie miał czasu ze mną gadać. Musiałem wracać. Powrotną podróż Płock-Warszawa, 25 sierpnia 1939 roku, odbyłem w nastroju osobistej klęski.

Wróciłem w nocy. Wprost z dworca zameldowałem się w Komendzie Miasta naprzeciw Hotelu Europejskiego. Zaspanemu oficerowi służbowemu długo tłumaczyłem o krzywdzie, jaka mnie spotkała, o stratach, jakie wskutek tego poniosły polskie siły zbrojne, o konieczności natychmiastowego wysłania mnie do mego macierzystego 29 PAL-u do Grodna, gdzie odbywałem ostatnio ćwiczenia. Kapitan w końcu rozbudził się całkowicie i zrozumiał, o co mi chodzi. I natychmiast wyrzucił mnie za drzwi. Miał większe zmartwienia.

Gorycz klęski osłodziła mi radość, z jaką przywitali mnie rodzice na Mokotowskiej i teściowa, doktor Garlicka, z którą mieszkaliśmy na Topolowej.

– To dobrze, że wróciłeś. Będziemy razem.

Ze wstydem przebrałem się po cywilnemu i poszedłem do pracowni. Niewypał! „Żywa torpeda” – szydzili bezlitośnie pogardzani przeze mnie wczoraj cywile przy rajzbretach. A może to wszystko rozejdzie się po kościach? Może i pozostali zmobilizowani wrócą do pracowni? Wziąłem się znowu do rysowania.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek