Kategoria: Towarzysze broni

Bogdan Juliusz Piątkowski – „Dżul”, „Mak”

Duszą naszej baterii był „Dżul” – porucznik Bogdan Juliusz Piątkowski, oficer ogniowy 1 baterii. Oficer zawodowy 1 Dywizjonu Artylerii Konnej im. gen. Bema w Warszawie, jeździec-zawodnik, zamiłowany koniarz i psiarz. Artylerzysta o bohaterskiej karcie bojowej we wrześniu, o czym dowiedziałem się znacznie później i nie od niego. Od niego natomiast dowiedziałem się na pierwszej odprawie oficerów baterii, że mam jutro od rana służbę w dywizjonie, że mam być oficerem zwiadowczym baterii, a 24 godziny służby w dywizjonie mogę wykorzystać na opracowanie planu szkolenia baterii. Wydał mi się arogancki, typowy zawodowy „zupak”.

Dotychczas znałem go z widzenia. W początkowym okresie pobytu w Szkocji nawet w najbardziej zatłoczonym namiocie każdy był sam. Przydział do 1 baterii, w której Piątkowski był oficerem ogniowym, traktowałem jako zrządzenie losu, ale wspólny pokój na kwaterze w St. Andrews – to już był wyraźny pech. Pobyt w St. Andrews zapowiadał się na długo, a że czasu mieliśmy dużo, a niełatwych rozmyślań jeszcze więcej, więc towarzysz wspólnego pokoju był ważną pozycją. O czym ja będę mówił przez kilka godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu – z zawodowym oficerem?

„Dżul” był moim przyjacielem i dowódcą. Już wkrótce byłem nim oczarowany bez reszty. Ja i cała bateria. Nikt nie mówił o nim inaczej niż „Dżul”, porucznik „Dżul”. I dowódca baterii, i ogniomistrz szef, i nasz ordynans. Ta pozorna poufałość w niczym nie zmieniała faktu, że nigdy bateria tak nie stała na komendę „baczność” jak wówczas, gdy raport odbierał „Dżul”.

Był w nim nieprzeparty urok osobisty, który wyłaził spod narzuconej opryskliwości, było znakomite koleżeństwo i pyszne poczucie humoru, maskowane na co dzień przesadną surowością i służbistością. A że przy tym był przystojny i miał młode łobuzerskie oczy, więc wkrótce była w nim zakochana cała bateria i połowa studentek uniwersytetu St. Andrews.

Był dowódcą mojej spadochronowej drużyny cichociemnych. Ostatni skakał. Pierwszy zginął.

Jesienią 1942 r. „Dżul”wraz z „Czarką”, „Mirą” i „Gzymsem” dostał przydział do „Wachlarza”. Palił się do tej niebezpiecznej roboty.

„Wachlarz” był to kryptonim grupy dywersyjnej podległej bezpośrednio Komendzie Głównej AK. Zadaniem „Wachlarza” miało być przygotowanie zakrojonej na ogromną skalę akcji dywersyjnej na zapleczu frontu wschodniego, między innymi wysadzenia ponad stu mostów na szlakach dojazdowych. Terenem działania „Wachlarza” miało być bezpośrednie zaplecze frontu, a więc ziemie leżące na wschód od przedwrześniowej granicy Polski. Na mapie podzielono je na pięć odcinków rozchodzących się promieniście z Warszawy – stąd kryptonim grupy.

Łatwa do zaplanowania w Londynie akcja w kraju napotykała na olbrzymie trudności. Wobec wyniszczenia ludności polskiej na terenach objętych działalnością „Wachlarza” do działań dywersyjnych trzeba było przerzucać specjalnie wyszkolonych ludzi z Warszawy. Masowe mordy ludności dokonywane przez Niemców w odwet za wszelkie akty dywersji wzmagały nieufność wobec obcych przybyszów.

W końcu kwietnia 1942 roku zdecydowano przeprowadzić akcję próbną. Tej samej nocy cztery patrole miały spowodować wykolejenie czterech pociągów. „Dżul” został wyznaczony na dowódcę tej akcji i na dowódcę jednego z patroli, dowódcą drugiego patrolu został „Mira”. Mieli jechać z grupą kilkunastu ludzi transportem samochodowym jako technicy i robotnicy firmy budowlanej pracującej dla Luftgau-Kommando Moskau w Mińsku.

Wystawiłem „Dżulowi” kenkartę i inne niezbędne dokumenty na nazwisko Stanisław Karpiński. Prosił mnie o wystawienie mu in blanco rozkazów wyjazdu z odpowiednimi pieczęciami. Kpiliśmy obaj z hitlerowskiej pieczątki.

– Patrzcie ich, Luftgau-Kommando Moskau – czy aby nie za wcześnie? – Mieli jechać samochodem ciężarowym „Luftgau-Kommando Moskau” prowadzonym przez autentycznego kierowcę wojskowego, kupionego dla tej podróży. Auto naładowane było papą i beczkami ze smołą, w smole broń, amunicja i materiały wybuchowe.

Wrócili po tygodniu. Wszystkie cztery patrole wykonały wyznaczone zadania bez strat w ludziach. Udana akcja sprawdzająca, przeprowadzona pod dowództwem „Dżula”, dostarczyła argumentów stronie polskiej do rozmów z aliantami w Londynie. Mogło się wydawać, że AK będzie zdolna do wykonania akcji dywersyjnej na terenach przyfrontowych. Rozwój wypadków udowodnił tragicznie, jak dalece mylna była ta ocena.
Postanowiono zmontować sieć patroli dywersyjnych na najważniejszym IV Odcinku „Wachlarza”, na kierunku Baranowicze-Mińsk-Orsza. „Dżul” i „Mira” zostali skierowani do tej roboty.

Mieli jechać w charakterze techników budowlanych, więc jako architekt starałem się wtajemniczyć ich w najprostsze arkana nowego fachu. Podczas ostatniego spotkania – w barze „To Tu”” na Brackiej – „Dżul” poznał mnie ze śliczną czarnowłosą dziewczyną – Danutą Rylską – która tam pracowała jako kelnerka. – Danusia, moja żona.

Wyjechał nazajutrz.

Powitanie z murami Mińska było najbardziej niespodziewane i niesamowite. Tuż przy wejściu do miasta na pierwszych latarniach wisiały trupy ludzkie. Pierwszy napotkany plac również udekorowany był wisielcami…”1

„Dżul” i „Mira” początkowo zamieszkali w barakach firmy, w której byli oficjalnie zatrudnieni. Jednak wspólne mieszkanie z liczną grupą ludzi, wśród których mogli być konfidenci niemieccy, utrudniało im robotę. Za kilka kilogramów słoniny niemiecki komisarz nadzorujący firmę zezwolił im na zamieszkanie w mieście. „Dżul” – „Mak” przeprowadził się na kwaterę do dwóch Polek, sióstr Arciszewskich, zamieszkujących drewnianą chałupę na Griegorjewskim Pierieułku, przy dużej i ruchliwej hali targowej.

Prowadzą rozpoznanie terenu, werbują ludzi, montują patrole dywersyjne poza Mińskiem, gromadzą broń i materiały wybuchowe. Rozpoczynają działalność dywersyjną. Nawiązują kontakty z partyzantami radzieckimi w Puszczy Nalibockiej, próbują uzgodnić akcje.

Wobec trudności z przechowywaniem broni i materiałów wybuchowych „Dżul” decyduje się na zmagazynowanie ich między innymi na stryszku nad pokojem, w którym mieszka. Gestapo znajdzie tam trzydzieści pistoletów, ponad tysiąc pocisków, 450 kg materiałów wybuchowych, kilkadziesiąt granatów i min z opóźniającym zapalnikiem do umieszczenia w wagonach kolejowych. Cały mozolnie gromadzony przez „Dżula” arsenał.

W początku grudnia „Dżul” jedzie do Nieświeża dla utrzymania kontaktów z ludźmi w terenie i przerzutu materiałów wybuchowych. To opóźni aresztowanie.

W tym bowiem czasie następuje w Mińsku wpadka. Patrol wracający z nieudanej akcji – mina nie wypaliła – został aresztowany. Jeden z żołnierzy zdołał uciec, ale przy zatrzymanych Niemcy znaleźli resztkę miny, broń i dokumenty firmy, w której byli zatrudnieni.

W wyniku kilkudniowej akcji gestapo w ręce Niemców dostało się siedemnastu żołnierzy „Wachlarza”, w tym całe dowództwo odcinka w Mińsku.

Los „Dżula” był przesądzony. Nie wiedział o aresztowaniach i wrócił na kwaterę w Mińsku. Zachował się meldunek jednego z żołnierzy „Wachlarza” aresztowanego wraz z „Dżulem”.

„Dojechaliśmy razem do Mińska i udaliśmy się wszyscy na melinę «Maka» […]. Nie słyszeliśmy, jak na przy gaszonych motorach zajechały samochody osobowe gestapo przed melinę. Gestapowcy wtargnęli do pokoju z wyciągniętymi pistoletami. Myśmy broni nie mieli (taki był rozkaz dla „Wachlarza” w Mińsku). Po rewizji kazano nam ręce opuścić. Gestapowców zainteresowała w dużym stopniu przywieziona z terenu solidna wałówka. Wyrzucili plecaki i znaleźli materiały wybuchowe. Jeden z nich wyciągnął lonty i spytał się: – Co [to] jest? Pierwszy odezwał się «Mak», wyjaśniając, że to przewód elektryczny, bo jest z zawodu elektrykiem. W ten sposób «Mak» przyjął na siebie moje obciążenie, chroniąc mnie wówczas i potem w czasie badań przed metodami gestapo. Kiedy w celi pytałem, dlaczego to zrobił, powiedział, że to tylko kropla wobec obciążających go faktów.”2

Takim pozostał „Dżul” do ostatka. Torturowany, nie wydał nikogo z pozostałych na wolności. Ochronił nawet swe gospodynie, siostry Arciszewskie, zapewniając gestapo, że „haziajka nic nie wiedziała” o składzie broni w jej domku na strychu. Uwierzyli.

Aresztowani żołnierze „Wachlarza” byli przesłuchiwani przez specjalnie przybyłego z Berlina wyższego oficera gestapo, gdyż znaleziona angielska broń i plastik wskazywały na powiązania grupy mińskiej z Warszawą. Katowano wszystkich, by wymusić informacje. Na próżno. „Trop” – Tadeusz Sokołowski, dowódca IV Odcinka, został zamordowany w czasie śledztwa w gestapo. „Dżul” – jeden z najbardziej obciążonych – wytrzymał tortury, nie poddał się. W warunkach niemal beznadziejnych próbował ucieczki z więzienia. Strażnik dogonił go i strzelił mu w plecy. Ranny i skatowany przez strażnika dostał się do szpitala, a stamtąd z powrotem do celi. Pomoc z Warszawy przybyła dla zorganizowania wykupu, odbicia lub ucieczki więźniów – zawiodła. Przekupiony strażnik więzienny był konfidentem gestapo. Nastąpiła masakra więźniów.

„Dżul” przeżył ją. Do ostatniej chwili nie poddał się.

Zmarł w marcu (?) 1943 roku.

W czerwcu 1941 roku na wiadomość o ataku niemieckim na Związek Radziecki napisał mi ze Szkocji do Londynu: „Zobaczymy, kto będzie pierwszy.”

W podziemiach kościoła Św. Marcina przy ulicy Piwnej w Warszawie grono przyjaciół „Dżula” wmurowało w 1970 roku brązową tabliczkę:

† KPT. BOGDAN PS. MAK I DŻUL
PIĄTKOWSKI CICHOCIEMNY
OFICER 1 DYW. ART. KONN. IM. GEN. BEMA
UR. 1910. Z-CA DOW. IV ODC. WACHLARZA AK.
ZM. 1943 W WIĘZIENIU GESTAPO W MIŃSKU LIT.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek