Kategoria: Cichociemny skok

Skok – Przyjęcie cichociemnych

Luty 1967 – dwadzieścia pięć lat po skoku. W Pracowni Urbanistycznej Warszawy, gdzie pracowałem od 1946 roku, sekretarka przełączyła telefon do mnie:

– Pan Urbaniak z Elektrimu do pana inżyniera.
– Nie znam.

Zacząłem rozmowę z nieznanym mi prokurentem Centrali Handlu Zagranicznego, ale już po dwu zdaniach wiedziałem, że rozmawiam z porucznikiem ,,Trzaską” z AK, dowódcą placówki, która w nocy z 3 na 4 marca 1942 na zrzutowisku ,,Pole” pod Wyszkowem przyjmowała nasz zrzut. Przeczytał w kolejnych kilku numerach ,,Życia Warszawy” moje wspomnienia Cichociemny skok – teraz dzwonił do mnie. Spotkaliśmy się nazajutrz. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem, dwaj starsi panowie. A może to nieprawda, że minęło już dwadzieścia pięć lat? Może dla nas obu jest znowu marcowa, księżycowa noc 1942 roku…

Tylekroć nasłuchiwali na próżno, leżąc na śniegu. Daleki odgłos zdawał się narastać. ,,Trzaska” spojrzał na zegarek. Za dziesięć pierwsza. Światła sygnalizacyjne mieli wystawić dopiero o pierwszej.

– Lecą!

Huk czteromotorowego bombowca wypełnił niebo i pole, las i drogę. Zobaczyli go, gdy wyskoczył sponad chałup Łosinna. Przeleciał nad ich głowami i poleciał dalej szerokim łukiem za Bug. Wydał im się ogromny na tle wygwieżdżonego nieba. Wybiegli na polanę. Nie potrzebowali sprawdzać swoich pozycji. Ćwiczyli to ustawienie wielokrotnie po nocy. Najbliżej rozwidlenia dróg, tyłem do Wyszkowa, stanął ,,Trzaska”, przed nim w linii prostej „Palmir” i ,,Ali”, w prawo od ,,Alego” – „Żyłka”, w lewo ,,Zawieja”. Zapalili trzymane w ręku latarki, kierując je w górę. Światła tworzyły znak w kształcie litery ,,T”. Żeby tylko bombowiec nadleciał jeszcze raz, żeby zobaczył!

Rozkaz przygotowania odbioru zrzutu spadochronowego dostali porucznik ,,Trzaska” i podporucznik ,,Żyłka” we wrześniu 1941 roku. Trzeba było dobrać ludzi, którzy wezmą bezpośredni udział w akcji, wybrać miejsce zrzutu, przygotować schowki na sprzęt. Ludzi obeznanych z tego rodzaju bojową akcją nie było. To miał być ich pierwszy zrzut, a w ogóle jeden z pierwszych zrzutów w okupowanej Polsce. Z wybraniem ludzi nie mieli trudności. Odpowiednich i chętnych do tej niebezpiecznej akcji było w miejscowym oddziale ZWZ-AK aż nadto. Więcej, niż mogli przyjąć.

Wybrali miejsce zrzutu: polany należące do wsi Łosinno, w odległości siedmiu kilometrów na północo-zachód od Wyszkowa. Osłonięte od szosy zagajnikiem, niezbyt odlegle od stacji kolejowej, co ułatwiało dalszy przerzut skoczków, opodal dużego obszaru lasów, co w przypadku walki z Niemcami umożliwiało dogodny odskok. Schowki na sprzęt spadochronowy wykopało w zagrodach dwóch żołnierzy AK zamieszkałych w sąsiedniej wsi Wilki Stare. Solidne, głębokie, obudowane od dołu, ze starannie zamaskowanymi włazami. Zabrało im to sporo czasu, bo trzeba było, nie zwracając niczyjej uwagi, wywieźć z każdego schowka po kilka kopiastych wozów ziemi.

Nastały długie tygodnie oczekiwania, które wykorzystali na ćwiczenia nocne: alarm drużyny mającej wziąć udział w akcji, marsz na pozorowany punkt zrzutu, ustawienie świateł. W pierwszych dniach lutego 1942 roku dostali telefoniczny rozkaz alarmowy: czuwanie codzienne od 23.00 do 3.00. Przez wiele nocy z rzędu leżeli w polu, na śniegu. Nasłuchiwali. Cisza.

27 lutego delegat KG przywiózł im odbiornik radiowy, podał ,,ich” melodię i godziny nasłuchu. Jeśli po komunikacie polskim z Londynu o 15.15 usłyszą melodię ,,Bartoszu, Bartoszu, oj nie traćwa nadziei” – oznacza to gotowość skoczków, powtórzenie melodii o 21.15 – wylot skoczków, nadanie jej po raz trzeci o 23.15 – samolot nie powrócił do bazy, mają oczekiwać na punkcie zrzutu.

Można sobie wyobrazić rozczarowanie, gdy przez tydzień nie usłyszeli ,,swojej” melodii.

3 marca rano przybyli do ,,Trzaski” dwaj delegaci KG i zarządzili ponownie alarm. Złapali komunikat BBC o 15.15. Słyszalność była bardzo dobra. Czekali z zapartym tchem na zapowiedź spikera: ,,Na zakończenie nadajemy: «Bartoszu, Bartoszu…»” Ich melodia! Nareszcie! Gdy powtórzono ją o 21.15, ,,Trzaska” zarządził alarm: ludzie wyznaczeni do odbioru, czujki, osłona, dwie podwody. Zbiórka u ,,Trzaski”. O godzinie 23.30 wyszli parami na miejsce zrzutu.

Z 3 na 4 marca na polu pod Wyszkowem miały się spotkać nasze drogi. Szliśmy do tej nocnej chwili, do tego wybielonego śniegiem pola każdy inaczej. Nic o sobie nie wiedząc, wypełnialiśmy kolejne ogniwa precyzyjnego planu. Gdy porucznik ,,Trzaska”, wówczas nauczyciel we wsi Łosinno, dostał rozkaz przygotowania odbioru skoczków, byłem na przeszkoleniu w Małpim Gaju w Largos, gdy meldował zakończenie przygotowań, kończyłem szkolenie spadochronowe w Ringway. Gdyśmy pojechali na ,,Siedemnastkę”, dostali rozkaz czuwania. 3 marca, choć nadal nie znaliśmy się, sprzęgły się nasze losy. Na tę noc staliśmy się ,,ich” skoczkami, oni ,,naszą” placówką, gdy załadowaliśmy się do halifaxa, a im powtórzono melodię. Od tej chwili mogła nas rozdzielić już tylko niemiecka artyleria przeciwlotnicza, nocne myśliwce, oblodzenie i mgła.

Nadlatywaliśmy. Nie zauważyliśmy latarek sygnalizacyjnych. ,,Zaświeciliśmy światła – zapisał w dwadzieścia pięć lat później ,,Trzaska” – których niestety z tak znacznej odległości lotnicy nie dojrzeli i w dalszym ciągu latali sobie w kółko nad otaczającymi polanę lasami.”

Jak bardzo musieli chcieć, byśmy wreszcie zobaczyli ich sygnały! ,,Nagle samolot zatoczył większy krąg – pisze ,,Trzaska” – i spostrzegłszy rozstawione przez nas światła, dał nam pierwsze porozumiewawcze znaki i poleciał gdzieś na południe, za Bug. Za kilkadziesiąt sekund powrócił wyraźnie na kierunek świateł i wygarnął najpierw «paki», a potem ludzi.

Cichociemny los był łaskawy tej marcowej nocy i dla skoczków, i dla placówki odbioru. Choć im nie oszczędził dalszych emocji.

,,Trzaska” rad, że akcja zakończyła się szczęśliwie, wrócił do domu w Łosinnie około godziny 5.30. Jakie było jego zdziwienie, gdy zastał tam spadochron, cztery colty, ,,gwoździe” i dwa pasy ze złotymi dolarami. Według relacji matki, jedynej osoby, która tej nocy była w domu, przyniósł je ,,Leon”, delegat KG, oświadczając, że zabiorą to później. Nie minęły dwie godziny, gdy wpadł do mieszkania ,Jurand” z wiadomością, że do wsi przyjechali Niemcy i po kolei rewidują każdą chałupę. O szybkim ukryciu bagażu nie było mowy, pozostawała im tylko walka. Sprawdzili, czy wszystkie cztery colty są załadowane, i czekali. Niewielkie mieli szanse. Uratowała ich – i całą wieś – matka. Starsza pani, świetnie mówiąca po niemiecku, wyszła przed dom i stojąc w furtce, spokojnie rozmawiała z Niemcami.

– Czy słyszała w nocy samolot?
– Tak. Słyszała i widziała, bo latał długo i ludziom spać nie dawał. Nawet pan nauczyciel wyszedł i patrzył na samolot – dodała, stwarzając tym alibi dla syna. Żandarmi, sądząc, że mają do czynienia z volksdeutschami, poszli dalej.

Gdy zjawiła się druga fala Niemców, byli już spokojni. Przedtem sprowadzili sanki pełne baniek z mlekiem, do których załadowali cichociemny bagaż. Zdążyli nawet zaplombować wszystkie bańki ,,Mölkerei-Wyschkow”. Obyło się bez rewizji w chałupie, bo Niemcy spieszyli się do lasu w poszukiwaniu spadochroniarzy.

W kilka dni później ,,Trzaska” osobiście przewiózł do Warszawy naszą faszerowaną pocztę. Mimo, że mróz był siarczysty, całą drogę jechał na buforach, bo się bał, że w zatłoczonym przedziale ktoś mógłby się zbyt serdecznie przytulić do pudełka.

Pozostało jeszcze odwiezienie do Warszawy zrzutowej broni i osobistych drobiazgów należących do skoczków. I właśnie w trakcie tego stosunkowo łatwego transportu znajdą się o krok od wpadki.

W dwa tygodnie po zrzucie i zamelinowaniu sprzętu ,,Trzaska” z ,,Romanem” i ,,Żyłką” udali się do schowka, aby go uporządkować, poskładać spadochrony, posegregować broń, amunicję i pozostawione przez skoczków osobiste drobiazgi.

Pierwsze dwa colty z amunicją zabrał ,,Roman”, wracając z Wyszkowa do Warszawy. Dojechał szczęśliwie. 31 marca załadowali resztę rzeczy. Dwie teczki z osobistymi rzeczami cichociemnych mieli pod opieką ,,Bodo” i NN, dwie bardzo ciężkie – bo każda z czterema coltami i amunicją, nieśli ,,Trzaska” i ,,Roman”. Colty były gotowe do strzału, każdy z pociskiem wprowadzonym do lufy.

Dojechali do Warszawy. Ustalili, że do lokalu kontaktowego na Wspólnej 56 będą szli parami w odległości 20 kroków – pierwsi ci dwaj z prywatnymi rzeczami. Gdy mijali pocztę przy ulicy Poznańskiej, u wylotu Żurawiej zatrzymał się nagle przy krawężniku samochód osobowy z żandarmami uzbrojonymi w pistolety maszynowe.

Nie pozostawało chłopcom nic innego, jak obojętnie iść dalej. Niemcy zatrzymali pierwszą parę idących, wsadzili ich do samochodu! Odjechali. Ponieważ zatrzymani nie znali adresu punktu kontaktowego, ,,Trzaska” zdecydował, że mogą tam pójść.

Po opróżnieniu teczek wrócili w towarzystwie dwóch łączniczek inną drogą na Dworzec Główny. W holu dworca nieoczekiwanie zauważyli już z daleka obu zatrzymanych uprzednio kolegów. Nie podeszli do nich bojąc się, że są ,,wystawieni na wabia”. Przez jedną z łączniczek nawiązali z nimi kontakt. Okazało się, że Niemcy zrewidowali teczki zatrzymanych, nie znaleźli ani broni, ani szmuglowanej żywności, zwolnili zatrzymanych. Ciuchy ich nie interesowały.

Przezorny ,,Trzaska” zachował jednak nadal ostrożność i do Wyszkowa wracali oddzielnie.

W dniu 1 VI 1942 komendant główny POZ, porucznik Mieczysław Morawski – „Szeliga” wyróżnił podporucznika ,,Trzaskę” „za wyjątkową i ofiarną pracę w konspiracyjnej służbie wojskowej”.

W dwudziestopięciolecie skoku dostałem od porucznika „Trzaski” notatkę: , „Przyjęcie cichociemnych” wraz z odrysem mapy, wskazującym miejsce naszego lądowania. Umówiliśmy się, że pojedziemy razem na miejsce zrzutu, że spojrzymy znowu najpierw na niebo, a potem na pole i las. Ale tym razem cichociemny los już nam nie sprzyjał. W przeddzień umówionego wyjazdu porucznik „Trzaska”, pan Stanisław Urbaniak, umarł nagle na serce. Została mi jego notatka sporządzona 4 marca 1967 roku.

 

Pomnik cichociemnych w Łosinnie.

Powyższy tekst jest skrótem fragmentów książki „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

wróć na początek